- Żeby była jasność co do mojej oceny tej książki ("SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii") uważam, że ona udowadnia jedną rzecz w sposób trudny do podważenia, że Lech Wałęsa wszedł w posiadanie szeregu tajnych dokumentów w pierwszej połowie lat 90. dotyczących swojej osoby, ale nie tylko swojej osoby, także takich polityków jak Lech Kaczyński czy Jacek Merkel i te dokumenty nie wróciły - powiedział Dudek w Radiu TOK FM. - Dokumenty dotyczące Lecha Kaczyńskiego, Jacka Merkla, Bogdana Borusewicza były na 54 mikrofilmach, które w ogóle nie wróciły od prezydenta - zaznaczył. - Bo o ile wróciła zdekompletowana ta słynna dokumentacja papierowa w paczce, no to mikrofilmy nie wróciły, a tam jest, czy było, ponad 2,5 tys. sfotografowanych stron - mówił historyk. - To jest dla mnie rzecz, która Wałęsę obciąża. Nawet jeżeli na tych mikrofilmach nie było dokumentów jednoznacznie potwierdzających fakt współpracy - a tego nie wiemy - to nie zmienia to faktu, że te dokumenty miały klauzulę tajności - dodał Dudek. W poniedziałek ukazała się, wydana przez IPN, książka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii", autorstwa historyków Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Główne tezy książki mówią o tym, że w początkach lat 70. Wałęsa był agentem SB o kryptonimie "Bolek". Akta o tym świadczące, według autorów, Wałęsa zabrał w latach 90.; według nich w 2000 r. Sąd Lustracyjny wadliwie ocenił dowody nt. Wałęsy i pominął ich część. Wałęsa zaprzecza zarzutom o współpracę. Książka szeroko opisuje sprawę otrzymania przez prezydenta Wałęsę z UOP, mocą decyzji ówczesnego szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego, zgromadzonej na jego temat dokumentacji SB, która wróciła do UOP po kilku miesiącach zdekompletowana. Zniknęły najważniejsze dokumenty świadczące, że urzędujący prezydent był "Bolkiem" - piszą autorzy. We wrześniu 1996 r. szef MSW z SLD Zbigniew Siemiątkowski napisał w notatce dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, że do UOP nie wróciły m.in. "notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy", "jego dokumenty rejestracyjne" i "pokwitowania Lecha Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną". Choć poproszono wtedy byłego prezydenta, aby zwrócił brakujące materiały, nigdy nie odpowiedział. - Problem w tym, że odbierając (dokumenty na temat TW Bolka) nie sprawdziłem ich. Ktoś założył, że biorąc je nie będą sprawdzał - mówił w zeszły czwartek Wałęsa we Wrocławiu. - Ja biorąc nie patrzyłem co brałem i nie patrzyłem co oddawałem - podkreślił. Przyznał, że biorąc teczkę TW Bolka chciał się zapoznać z tymi dokumentami, bo słyszał różne bzdury i chciał wiedzieć czy się potwierdzają. - Po drugie - nie chciałem tego mówić, ale trudno - wiedziałem, że miałem nad moim łóżkiem kamerę. Chciałem wiedzieć czy ja z żoną nie jesteśmy źle ujęci. Chciałem sprawdzić czy coś tam jest - mówił b. prezydent. Wałęsa podkreślił, że po sprawdzeniu tego wszystkiego dokumenty oddał. - Pomyślcie jaki miałem interes w tym, żeby usuwać te papiery, skoro wiedziałem, że oni mają spis tych dokumentów? Jaki był sens usuwać te papiery? Gdyby tam było moje zobowiązanie do współpracy, gdyby tam był jakikolwiek mój podpis... Ale tam niczego takiego nie było - oświadczył.