Dziwnym trafem właśnie w tej atmosferze radosnego, przedświątecznego oczekiwania najczęściej zdarzają się w kopalniach tragiczne wypadki. Górnicy mają na to swoje wytłumaczenie. - Baśka zbiera żniwo. Nie wiem, czemu tak jest. Widocznie taka wola boska - mówi Roman Piechaczek, który pracuje w "Halembie" 21 lat. Patronka śmierci O świętowaniu Barbórki nikt w "Halembie" nie myśli. Związki zawodowe odwołują imprezy andrzejkowe i barbórkowe karczmy piwne. - Nie wyobrażam sobie, żeby zasiąść przy piwie, śmiać się, balować - mówi przewodniczący zakładowej organizacji Sierpnia'80 Zbigniew Domagała. Do figury św. Barbary w cechowni kopalni "Halemba" nie można się było dostać, zamknięte. Zbigniew Nowak, uratowany w tej kopalni po lutowym wstrząsie, który na blisko 5 dni uwięził go pod ziemią, co miesiąc chodzi tam z rodziną dziękować świętej za ocalenie. Na wieść o wypadku pobiegł we wtorek pod zakład. W środę również był na miejscu - z córką zapalił znicz pod zegarem, dziewczynka zostawiła też kwiatek. Obrazek św. Barbary Nowakowie mają też w domu. Nowak zna dobrze powiedzenie o Baśce zbierającej żniwo przed swoim świętem. - Nigdy się w to nie zagłębiałem. Mnie akurat uratowała - zaznacza. Ks. Bernard Drozd, proboszcz pobliskiej parafii, także próbuje tłumaczyć górniczy przesąd. - Większa gonitwa wtedy jest, górnicy inne myśli może już mają, bo to koniec roku. Poza tym jesień, a ponoć właśnie jesienią górotwór więcej pracuje. Nikt z nas nie zna dnia ani godziny, a św. Barbara to też patronka dobrej śmierci - przypomina. W 1990 r. też tak było Gdy wydarzyła się tragedia, pod "Halembą" znalazł się Alojzy Wilk, emeryt, który pracował tam w 1990 r., kiedy wydarzyła się inna wielka tragedia. W wyniku wybuchu metanu zginęło wtedy 19 górników, a ok. 20 zostało rannych. Podobieństw między tamtą a tą katastrofą jest więcej, aż panu Alojzemu - jak mówi - ciarki chodzą po plecach. Już pierwsze, wtorkowe, komunikaty były takie, że z górnikami w rejonie wybuchu nie ma kontaktu, łączność jest zerwana. W 1990 r. też tak było, choć moment po wybuchu sztygar nadzorujący roboty w tej ścianie zdążył jeszcze wziąć telefon i zadzwonić do dyspozytora. "Ratunku, palimy się" - krzyknął tylko. I wtedy, i teraz do wypadku doszło w pokładzie 506, na poziomie 1030 m. Kiedy Wilk przyjechał do kopalni wówczas, przed 16 laty, inżynier powiedział mu: "Alojz, sześć krzyżyków już jest". Teraz też pierwsze wiadomości mówiły, że nie żyje sześć osób. Nadzieja zgasła po dwóch dniach, kiedy okazało się, że wszyscy zginęli. A życie toczy się dalej Życie mimo tragedii toczy się dalej, w kopalni "Halemba" trwa normalne wydobycie. Górnicy, którzy idą do pracy na kolejną zmianę, mówią, że strach przed zjazdem jest, choć rutyna czasem pozwala o nim zapomnieć. - Nie wiem, czy jest taki człowiek, który zjeżdżając na dół, nie czuje tego strachu. Jeden więcej, drugi mniej, może są obojętni, ale ja ich nie znam. To nie idzie tak lekko zjechać na tysiąc metrów. Jak to się długo jedzie tym szybem i z jaką szybkością? Trzeba usta otworzyć, bo jest zmiana ciśnienia. Szybkości się nie widzi, bo jest ciemno, ale od tego ciśnienia psychika też się zmienia. To jest tysiąc metrów i zagrożenia, i temperatura, to wszystko gdzieś w głowie jest - mówi jeden z górników. Raport specjalny: Tragedia w kopalni