Podejrzany nie przyznaje się do winy. Do sądu trafił wniosek o jego aresztowanie. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Katowicach Michał Szułczyński poinformował, że ogłoszony podejrzanemu zarzut dotyczy spowodowania pożaru i zabójstwa w ten sposób pięciu członków rodziny oraz usiłowania zabójstwa szóstej osoby - najstarszego syna. Po otrzymaniu wniosku o aresztowanie podejrzanego sąd będzie miał dobę na jego rozpoznanie. W czwartek, jeszcze przed przesłuchaniem w prokuraturze, policjanci zawieźli zatrzymanego do jego domu, gdzie z jego udziałem przeprowadzono przeszukanie. - Nie mam nic wspólnego z tym pożarem, rodzina jest dla mnie najważniejsza - oświadczył P. dziennikarzom. Do tragicznego pożaru doszło w maju ubiegłego roku. Zginęła matka i czworo dzieci w wieku od 4 do 18 lat. Już krótko po tragedii było wiadomo, że doszło do podpalenia. Tak wynikało z opinii biegłego z zakresu pożarnictwa. P. tłumaczył, że ktoś, kto podpalił jego dom, wysyłał mu sms-y z groźbami. Według prowadzących sprawę, autorem tych wiadomości był sam P., który chciał skierować śledztwo na fałszywy tor. "Doszło do celowego zaprószenia ognia" Jak wynika z nieoficjalnych informacji, do których dotarli reporterzy TVN, mężczyzna w chwili pożaru miał przebywać w swoim warsztacie stolarskim, oddalonym od domu o kilkanaście kilometrów. Początkowo wydawało się, że pożar został spowodowany przez zwarcie w instalacji elektrycznej. Mieszkańcy Śląska zorganizowali pomoc dla pogorzelców, którzy między innymi dostali nowe mieszkanie. Jednak śledczy już przy pierwszych oględzinach mieli wątpliwości, czy był to nieszczęśliwy wypadek. Eksperci z zakresu pożarnictwa wykluczyli możliwość, że przyczyną pożaru było zwarcie. Ich zdaniem, doszło do celowego zaprószenia ognia. Kilka dni temu reporterzy TVN jako jedyni przed zatrzymaniem rozmawiali z Dariuszem P. Mężczyzna powiedział wtedy, że nie ma sobie nic do zarzucenia i wyklucza ewentualność, że jego dom został podpalony. Konsekwentnie twierdził, że był to nieszczęśliwy wypadek. Bardzo mocne dowody Przez kolejne miesiące śledczy gromadzili obciążające go dowody. Teraz na ich podstawie wydali nakaz zatrzymania mężczyzny. Prokuratorzy nie chcą szczegółowo mówić o dowodach. Twierdzą jedynie, że są one bardzo mocne. Prok. Szułczyński nie chciał też na razie mówić o motywie, jakim miał kierować się Dariusz P. Według nieoficjalnych informacji ze śledztwa chodzi o polisy ubezpieczeniowe na członków rodziny, wykupione na krótko przed tragedią. Według mediów, Dariusz P., który prowadził zakład produkujący meble, miał bardzo poważne długi. Jeśli zarzuty się potwierdzą, Dariuszowi P. będzie groziło dożywocie. W ramach śledztwa konieczne będzie uzyskanie opinii biegłych, którzy wypowiedzą się na temat poczytalności podejrzanego. W wyniku pożaru zmarło pięć osób Pożar miał miejsce 10 maja ub. roku w domu jednorodzinnym, w którym mieszkała 7-osobowa rodzina. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw. Jego ognisko znajdowało się na piętrze, paliła się część schodów i szafa. W wyniku pożaru zmarło pięć osób. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla. Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka. Ojca nie było w tym czasie w domu. Cała piątka spoczęła w jednym grobie na cmentarzu w Jastrzębiu Zdroju. Żegnali ich członkowie rodziny, metropolita katowicki abp Wiktor Skworc - który przed tragedią odwiedził rodzinę P., podczas swojej wizytacji w parafii - i mieszkańcy miasta. Podczas uroczystości pogrzebowych abp Skworc wspominał zaangażowanie rodziny P. w życie Kościoła - 10-latek był ministrantem, jego starsze siostry działały w stowarzyszeniu Dziećmi Maryi, a matka brała udział w ruchu "Światło-Życie". - Na tragedię rodziny, która tak niedawno się dokonała, nie można patrzeć inaczej, jak tylko w świetle wiary. Inne światła nie pomogą, inne światła zawiodą - mówił wówczas metropolita katowicki.