- MSZ uznał za głęboko niesłuszne, aby funkcje ambasadorów RP pełniły osoby związane w przeszłości ze służbami i aparatem partyjnym PZPR - poinformował na początku tygodnia rzecznik MSZ Paweł Dobrowolski. Do kraju wrócą więc prawdopodobnie: Zbigniew Matuszewski (Londyn), Jakub Wolski (Kopenhaga), Andrzej Byrt (Berlin), Andrzej Załucki (Praga), Stanisław Paszczyk (Buenos Aires), Maciej Górski (Ateny), Janusz Skolimowski (Wilno) i Janusz Mrowiec (Algier). Dyplomaci zostaną zatem odwołani w sposób daleki od dyplomatycznych zwyczajów. Jeden z nich miał powiedzieć ministrowi Stefanowi Mellerowi: - Niech pan pamięta, że pluton egzekucyjny rozstrzeliwany jest na końcu. Decyzją MSZ zbulwersowani są działacze SLD. Politycy Platformy i LPR murem stoją za posunięciami ministra Mellera. Nie jest to zaskakujące - ze stanowiskami żegnają się ludzie powołani m.in. przez rząd Marka Belki. Do tej pory ministrowie spraw zagranicznych wyrozumiale traktowali nominacje poprzedników. Wyjątki zdarzały się rzadko. Szef MSZ Bronisław Geremek po konflikcie z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim odwołał z Białorusi Ewę Spychalską - b. przewodniczącą OPZZ. Z kolei Włodzimierz Cimoszewicz zablokował nominację Radka Sikorskiego - kandydata na ambasadora w Brukseli (przeszkodą było podwójne obywatelstwo kandydata) - i Krzysztofa Kamińskiego, w przeszłości posła KPN, potem AWS, który miał jechać do Nowej Zelandii. Nagła i masowa wymiana korpusu dyplomatycznego wywołuje jednak niepokój nie tylko wśród polityków Sojuszu. Według politologa Klausa Bachmana, takie roszady personalne mogą powodować irytację w państwach, w których akredytowani byli dyplomaci. Trudno też mówić o jakimś uzasadnieniu merytorycznym dla takich decyzji. Dymisjonowania hurtem kilkunastu ambasadorów nie można tłumaczyć tym, że są niekompetentni. "Financial Times" pisze wręcz o nowej miotle, która zamiata w polskiej polityce. Tą miotłą jest PiS, dla którego - jak ocenia gazeta - powodem wszystkich nieszczęść Polski jest brak dekomunizacji. Tymczasem premier Kazimierz Marcinkiewicz uspokaja, że wymiana na stołkach ambasadorów to zwyczajne, rutynowe posunięcia służące temu, by polska dyplomacja prowadziła działania odpowiednie dla państwa polskiego. A przecież - jak przekonuje były minister spraw zagranicznych, Adam Rotfeld - dyplomata ma prawo i obowiązek tylko do jednej lojalności - wobec państwa, a nie poszczególnych rządów i partii.