Konferencję naukową dotyczącą zniekształcania "pamięci o niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych w mediach za granicą", która odbyła się w piątek w Warszawie, zorganizowały Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Uniwersytet Warszawski i Szkoła Główna Handlowa. - W walce z błędnym określeniem o "polskich obozach koncentracyjnych" MSZ radzi sobie dobrze. Najskuteczniejsze są interwencje dyplomatyczne, ale również mobilizacja internautów, którzy mogą wymusić użycie słów zgodnych z historyczną prawdą - ocenił Artur Nowak-Far, podsekretarz stanu ds. prawnych i traktatowych w MSZ. Dodał, że każdego roku MSZ ponad 100 razy interweniuje w sprawie "polskich obozów śmierci", które pojawiają się w zagranicznych mediach. W ocenie wiceszefa MSZ, przeciwdziałanie zniekształcaniu pamięci o II wojnie światowej przede wszystkim wymaga społecznego konsensusu w Polsce. - Na użycie słów o "polskich obozach koncentracyjnych" nie możemy pozwalać i musimy na nie żywo reagować. Rolą państwa, w tym MSZ, jest tego rodzaju społeczne działania wspierać - podkreślił Nowak-Far. Wiceminister zwrócił uwagę, że w niektórych przypadkach użycie słów o "polskich obozach śmierci", "polskich obozach zagłady" lub "polskich obozach koncentracyjnych" może skutkować podjęciem przez MSZ kroków prawnych. - Podchodzimy jednak do tego ostrożnie, bo to już jest postawienie sprawy na absolutnym ostrzu noża. Skuteczniejsze w tej sprawie są roszczenia wysuwane przez osoby prywatne - tłumaczył. Dodał, że MSZ liczy na to, że określanie kłamstw historycznych sformułowaniem "wadliwe kody pamięci" pomoże w walce z fałszowaniem historii. Zaznaczył przy tym, że walka ta jest bardzo ważna m.in. dlatego, że Polacy przez 50 lat po wojnie nie mogli swobodnie uczestniczyć w międzynarodowym dyskursie o II wojnie światowej. Podczas konferencji badacze m.in. z Polski, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Niemiec omawiali przyczyny i skutki używania w zagranicznych mediach nieprawdziwego sformułowania o "polskich obozach śmierci". Przedstawili związane z tym kwestie odpowiedzialności prawnej, a także analizowali ten problem z punktu widzenia psychologii, filozofii języka i językoznawstwa. W problematykę konferencji słuchaczy wprowadził m.in. Dieter Schenk, niemiecki kryminolog i publicysta, który zapewnił, że w Niemczech słowa o "polskich obozach koncentracyjnych" to wynik językowych lapsusów. - Jeśli ktoś w Niemczech mówi o "polskich obozach koncentracyjnych", to mamy do czynienia z przejęzyczeniem, o ile cały kontekst wypowiedzi nie wskazuje na skrajne prawicowe intencje. Dotyczy to również sytuacji, gdy zdarzy się to w mediach drukowanych, jak na przykład w Niemczech w gazetach "Bild", "Die Welt" oraz niemieckiej agencji prasowej DPA - mówił Schenk. Amerykański prawnik Martin Mendelsohn, który podkreślił, że świat, mimo upływu 70 lat od wojny, ma nawyk zniekształcania historii poprzez określanie stworzonych przez nazistowskie Niemcy w Polsce obozów koncentracyjnych i zagłady jako "polskich obozów koncentracyjnych". - To nawyk zły z punktu widzenia historii, logiki i moralności - powiedział Mendelsohn. W jego ocenie praktycznym rozwiązaniem tego problemu jest skłanianie zagranicznych redakcji do przyjęcia przez nie wewnętrznych wskazówek (w tzw. kodeksach stylu, z ang. stylebook), dzięki którym dziennikarze nie mogliby używać błędnych określeń. Podał przykład własnej tego rodzaju skutecznej interwencji w "The New York Times". - Właściwi przedstawiciele rządu Polski powinni kontaktować się z poszczególnymi wydawcami i żądać od nich zmiany odpowiednich kodeksów stylu. Jestem pewien, że tego rodzaju żądania będą przyjmowane dobrze. Jeżeli tak nie będzie stworzy to podstawę do wytoczenia w USA udanego procesu o naruszenie dóbr osobistych takim wydawcom, bo przecież zostali oni powiadomieni o własnym błędzie. Jeżeli więc będą nadal publikować świadomie nieprawdę, nie będą mogli rozsądnie argumentować, że to, co robią nie ma znamion złośliwego obrażania Polski i narodu polskiego - radził amerykański prawnik.