Jerzy Urban jest postacią pełną paradoksów. Jako młody, dwudziestokilkuletni, dziennikarz tygodnika "Po Prostu" pisze reportaże społeczne, które pokazują Polskę inną niż ta znana z propagandowych agitek przepełniających ówczesną prasę. W felietonach nawołuje do głębokiej przemiany zmurszałego ustroju: ma to być - owszem - komunizm, ale komunizm z ludzką twarzą. Urban, tak jak cały zespół "Po Prostu", jest wtedy w forpoczcie ruchu destalinizacji - ruchu, którego patronem jest Gomułka, wcześniej odsunięty od władzy przez stalinistów, a w październiku 1956 przywrócony na stanowisko I sekretarza KC PZPR. Urban i jego koledzy z "Po Prostu" chcą utrzymania tego w miarę liberalnego kursu z Października'56, ale Gomułka, umocniwszy się w strukturach władzy, już tego nie chce i w 1957 r. nakazuje rozwiązanie "Po Prostu", zaś Urban w odwecie za swoją bojową publicystykę obłożony zostaje zakazem publikowania. W 1961 r. zostaje przyjęty do "Polityki", pisma z pewnością komunistycznego, ale nie twardogłowego. Już w 1963 r. dostaje kolejny zakaz druku - podobno z woli samego Gomułki, który miał dostać szału po przeczytaniu paszkwilu Urbana na działacza antyalkoholowego, dra Włodzimierza Marcinkowskiego. Tak więc Urban jako młody dziennikarz wiedział, co to wolność słowa, a nawet sporo zapłacił za upominanie się o nią. Tu jednak dochodzimy do ujawnienia się jego drugiej twarzy: namiętnego przeciwnika "Solidarności", ruchu walczącego m.in. o wolność słowa. To zastanawiające o tyle, że właściwie, z jego uprzednią biografią, Urban mógł w roku 1980 pójść drogą wielu swoich kolegów - rewizjonistów, którzy z czasem rozczarowani nie tylko do komunizmu w wersji hard, ale i w wersji soft, stają się opozycjonistami. Bo przecież Urban, z jego sceptycyzmem i racjonalizmem, nie był dobrym materiałem na podporę ustroju komunistycznego, a tym bardziej na podporę rządów komunistycznych generałów. A jednak stał się nią. Dlaczego? Moim zdaniem, decydujące znaczenie miał tu jeden czynnik: silna awersja do wszelkich zachowań tłumnych, indywidualizm aż do bólu i aż do przekroczenia granic zdrowego rozsądku. "Solidarność" była ruchem masowym, zespalającym Polaków pod ich historycznymi symbolami. A Urban miał awersję także do tych symboli: katolicyzm i tradycyjna polskość działały na niego jak płachta na byka. W ruchu, który wyrażał rewindykację wolnościową zniewolonego narodu, Urban widział kołtuński, bezmyślny, kierujący się odruchami tłum, żeby nie powiedzieć tłuszczę: taki był wydźwięk jego tekstów o "Solidarności" jesienią 1980 r. Takie też założenie stało za jego listem (początek 1981 roku) do ówczesnego I sekretarza KC PZPR, Stanisława Kani, w którym proponował władzy ofensywę polityczną, przypominającą późniejsze pomysły polityczne z okresu poprzedzającego "okrągły stół". Tych pomysłów w 1981 r. nie podjęto, ale w kręgach władzy zwrócono uwagę na Urbana jako na człowieka do politycznego zagospodarowania. Po pierwsze, był zdolnym propagandystą, co już udowodnił swoimi filipikami przeciwko "Solidarności". Po drugie, miał dla komunistów oryginalne pomysły strategii wobec ruchu, z którym ci nijak nie potrafili sobie poradzić. Tu należy szukać źródeł kariery politycznej Urbana w późnym PRL-u. W 1981 r. zostaje rzecznikiem rządu generała Wojciecha Jaruzelskiego. Później premierzy się zmieniali, ale Urban aż do 1989 r. trwał niezmiennie na stołku rzecznika. Stał się - najpierw - symbolem polityki stanu wojennego, a potem symbolem polityki "ucieczki do przodu", która w końcu przybrała formę "okrągłego stołu". Znakiem firmowym Urbana jako rzecznika rządu były cotygodniowe konferencje prasowe - nie konferencje premiera, ale właśnie rzecznika. Był to swoisty spektakl. Urban nie wahał się występować z otwartą agresją wobec "Solidarności", a po jej zepchnięciu do podziemia - także z otwartą pogardą wobec niej. Siłą rzeczy jedynymi, którzy w tamtych warunkach mogli zadawać Urbanowi niewygodne pytania, byli dziennikarze zachodni - co nierzadko robili i wtedy było naprawdę ciekawie. Te wymiany zdań były później komentowane w "Wolnej Europie" czy w "BBC", a także w prasie podziemnej. Obszerne fragmenty z konferencji Urbana były też pokazywane w telewizji, co na tle ówczesnej polityki informacyjnej było - nie bójmy się tego zauważyć - czymś oryginalnym. Żeby jednak zdać sprawę z gorliwości Urbana w wychwalaniu PRL-u oraz w niszczeniu przeciwników politycznych, trzeba przytoczyć kilka przykładów jego osobliwego stylu. Dla zademonstrowania siły gospodarki PRL-u i niezależności jej polityki od USA zaproponował wysyłanie do Ameryki śpiworów dla tamtejszych bezdomnych. Kilkoro polskich naukowców związanych z opozycją i kontaktujących się z amerykańskimi dyplomatami (m.in. Bronisława Geremka) oskarżył o szpiegostwo. W czasie drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski (1983) komentował spotkanie Papieża z Lechem Wałęsą w Dolinie Chochołowskiej tak: "Ten nasz były partner jest człowiekiem, który zmierzał do konfrontacji, (...) nie zrozumiał niczego po 13 grudnia 1981 i z tych powodów już nigdy nie będzie partnerem władz". Jednak najbardziej będzie zapamiętany Urbanowi jego felieton o księdzu Popiełuszce, który ukazał się w tygodniku "Tu i Teraz" pod pseudonimem Jan Rem (powszechnie kojarzonym z rzecznikiem rządu) równo miesiąc przed uprowadzeniem kapłana: 19 września 1984. Nazwał tam ks. Popiełuszkę "natchnionym politycznym fanatykiem, Savonarolą antykomunizmu". Pisał, że zaspokaja on "czysto emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści". Trudno nie widzieć w tych słowach judzenia przeciwko człowiekowi, którego wkrótce zakatują z zimną krwią oficerowie Służby Bezpieczeństwa. Urban drażnił i prowokował. Nie bardzo wiadomo, po co to było władzom. Może po to, by w jego osobie skupiała się cała niechęć Polaków do komunizmu i by najważniejsi decydenci mogli - mimo wszystko - zachować nieco czystsze konto. Urban nie był decydentem, ale był, o czym się zbyt mało pamięta, jednym z najważniejszych doradców politycznych generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. To Urban zaproponował, aby odstąpić od weryfikacji trzech znanych dziennikarzy: Daniela Passenta, Krzysztofa Teodora Toeplitza i Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego. On radził Kiszczakowi w 1983 r. powołanie specjalnego zespołu, który trudniłby się produkowaniem czarnej propagandy skierowanej przeciwko "Solidarności". On też zasugerował w roku następnym przeprowadzenie analizy tekstów warszawskiego korespondenta dziennika "Le Matin", Krzysztofa Wolickiego, po to, aby umożliwić kroki karne przeciwko dziennikarzowi. W końcu wszedł w 1987 r. w skład tzw. Zespołu Trzech (Urban, Stanisław Ciosek - członek wysokich władz PZPR i Władysław Pożoga - wiceminister spraw wewnętrznych), który proponował gen. Jaruzelskiemu kroki może ryzykowne, ale prawdopodobnie jedyne zdolne uratować część wpływów komunistów w obliczu nadciągającego załamania się systemu. Dlaczego to ostatnie jest ważne dla oddania kompletnej jego charakterystyki? Bo Urban jest wprawdzie cynikiem i nihilistą, ale jest też przenikliwie inteligentny. A tylko bardzo przenikliwy analityk potrafił w roku 1988 zauważyć nieuchronność i skalę nadchodzącej zmiany. Generał - zdaje się - ma dla Urbana dużo wdzięczności. Nie bez powodu. Roman Graczyk Forum: Stan wojenny