O umorzeniu postępowania poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach Michał Szułczyński. - Postanowienie o umorzeniu śledztwa prokurator wydał z uwagi na brak znamion czynu zabronionego - powiedział prok. Szułczyński. Decyzja nie jest jeszcze prawomocna, mogą ją zaskarżyć ranni w wypadku i bliscy ofiar. Jak powiedział rzecznik, w śledztwie, które było prowadzone pod kątem sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia ludzi, prokuratura badała kilka hipotez. Uznała, że żaden z pracowników jastrzębskiej kopalni nie przyczynił się do tragedii. Szułczyński zaznaczył, że nadzór górniczy, który także wyjaśniał okoliczności wypadku, wskazał co prawda trzy osoby winne zniedbań w kopalni, ale owe zaniedbania nie miały związku z katastrofą i nie stanowiły przestępstwa. - Ta sprawa, dotycząca wykroczeń, zapewne trafiła do sądu grodzkiego - wyjaśnił prokurator. Z ustaleń postępowania wynika, że przyczyną katastrofy był gwałtowny wypływ metanu ze zrobów, czyli miejsc po eksploatacji węgla. Jak wynika z dokumentacji, przekroczeń stężeń tego gazu nie notowano w tym rejonie kopalni ani przed, ani po katastrofie. W śledztwie prokuratorzy korzystali z ustaleń specjalnej komisji powołanej przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego (WUG). Według jej członków, do wybuchu przyczynił się splot niekorzystnych czynników. Komisja, mimo wielu specjalistycznych ekspertyz, nie była w stanie jednoznacznie wskazać, dlaczego w wyrobisku powstała mieszanina wybuchowa i co zapaliło metan. Pewne jest, że w zrobach została zakłócona równowaga gazów. Komisja założyła, że w rejonie ściany przed wybuchem doszło m.in. do zaburzenia przepływu powietrza wskutek jednorazowego, krótkiego otwarcia tam wentylacyjnych, a ponadto - przy nagromadzeniu metanu w zrobach - nastąpiło rozszczelnienie rurociągu odprowadzającego ten gaz. Komisja sformułowała trzy hipotezy. Według pierwszej, w rejonie ściany z powodu nagromadzenia niekorzystnych czynników wzrosło ciśnienie gazów, w konsekwencji czego nagromadzony w zrobach metan zapalił się i wybuchł - po zetknięciu z możliwym, a niezauważonym wcześniej pożarem endogenicznym, który był efektem samozapłonu węgla. Druga hipoteza zakładała, że nagromadzony w zrobach metan wymieszał się z metanem ulatniającym się z nieszczelnego rurociągu odmetanowania, a wybuch nastąpił po zwarciu w przewodzie zasilającym wyłącznik pracującej w tym rejonie wiertnicy. Trzecia koncepcja wskazuje, że w pewnych okolicznościach mogło zapalić się spoiwo kleju, stosowanego do uszczelniania wyrobiska. Górników z "Boryni" zabiły i raniły płomienie, wysoka temperatura oraz podmuch wywołany wybuchem. Czterej zginęli na miejscu, dwaj inni zmarli później w szpitalu na skutek doznanych oparzeń. Był to najtragiczniejszy wypadek w ubiegłym roku w polskim górnictwie. Prace komisji trwały aż dziesięć miesięcy, bo ze względów bezpieczeństwa rejon katastrofy ponad 830 m pod ziemią był odizolowany od pozostałych wyrobisk tamami przeciwwybuchowymi. Dopiero w połowie stycznia eksperci i prokuratorzy mogli tam wejść, by przeprowadzić wizję lokalną.