We wtorek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura powiedział, że Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście umorzyła śledztwo jeszcze w sierpniu br. (o czym wtedy nie informowano). W działaniach związkowców nie dopatrzono się "znamion czynu zabronionego". Prokurator dodał, że postanowienie jest już prawomocne, bo marszałek Sejmu (dostała w tym postępowaniu status pokrzywdzonego) nie złożyła na nie zażalenia. W czerwcu prokuratura wszczęła śledztwo na podstawie artykułu Kodeksu karnego, przewidującego do 3 lat więzienia dla tego, kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania. Inną podstawą śledztwa był zapis Kk, przewidujący do 3 lat więzienia dla tego, kto "przemocą lub groźbą bezprawną" wywiera wpływ na czynności urzędowe organu państwowego. Według Ślepokury prokuratura uznała, że nie można mówić, aby doszło do takiego bezprawnego wpływu, bo związkowcy nie stosowali przemocy ani gróźb - tylko stali blokując wyjścia. Oceniono, że ich manifestacja miała charakter pokojowy, dopuszczalny przez polskie prawo, a jej celem był protest przeciw podwyższeniu wieku emerytalnego. Ponadto w uzasadnieniu umorzenia podkreślono, że związkowcy nie mogli wywrzeć wpływu na działania Sejmu, gdyż do blokady doszło już po sejmowych głosowaniach. Zdaniem prokuratury nie doszło do "bezpośredniego kontaktu" posłów z blokującymi, a ich protest miał charakter "krótkotrwały". Blokada Sejmu Blokady z 11 maja, zorganizowane przez Komisję Krajową NSZZ "Solidarność", uniemożliwiły posłom i innym osobom opuszczenie terenu Sejmu. Prokuratura dostała dokumentację od organizatorów protestu oraz od Sejmu (w tym monitoringu kamer przed budynkiem parlamentu). Rzecznik przewodniczącego KK NSZZ "Solidarność" Marek Lewandowski mówił wtedy, że związek i przewodniczący Piotr Duda biorą "całkowitą odpowiedzialność za to, co wydarzyło się tego dnia". Według Lewandowskiego incydenty, do których doszło, "przy takiej skali protestu i emocji były nieliczne i trudne do uniknięcia". Wcześniej śródmiejska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa ws. incydentu z udziałem Stefana Niesiołowskiego (PO) i dziennikarki Ewy Stankiewicz. Podczas blokady Sejmu Stankiewicz (autorka m.in. filmu "Solidarni 2010") filmowała posła PO, mimo że mówił, by tego nie robiła. "Won stąd" - rzucił Niesiołowski do Stankiewicz i odepchnął kamerę.