Poinformował o tym w poniedziałek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania. Przyznał, że w śledztwie zebrano obszerny materiał dowodowy, na który składały się m.in. zeznania świadków, a zwłaszcza osób obecnych w redakcji tygodnika, podczas przeszukania mającego na celu, zabezpieczenie dowodów związanych z nielegalnym podsłuchiwaniem gości restauracji Sowa&Przyjaciele i Amber Room w Warszawie. Jak informuje rzecznik, odtworzony przebieg wydarzeń˙wskazywał, że śledczy musieli odnieść się do trzech ich fragmentów, które mogły nosić cechy przestępstwa. Dziennikarz nie popełnił przestępstwa Pierwsza z tych kwestii dotyczyła naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza ABW przez jednego z dziennikarzy. Według śledczych analiza zeznań˙świadków, a także˙zapis wideo wykazały, że dziennikarz nie popełnił przestępstwa. Prokuratura badała również zachowanie innego z dziennikarzy wobec jednego z prokuratorów. Okazało się, że relacje świadków odbiegały od siebie. - Całokształt dokonanych w tym wątku ustaleń, doprowadził do podjęcia decyzji o umorzeniu wobec braku dowodów dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa - informuje Kopania. Rzecznik wyjaśnił, że w tym śledztwie zbadano także wątek dotyczący próby otwarcia i wyważanie drzwi do gabinetu redaktora naczelnego przez osoby znajdujące się na zewnątrz. Chciały one zmusić obecnych w gabinecie prokuratorów i funkcjonariuszy ABW do zaprzestania przeszukania i odstąpienia od odebrania laptopa. Zdaniem śledczych brak jest podstaw, że te osoby miały świadomość, iż popełniają przestępstwo. Działały one w "błędnym przekonaniu, że działania prokuratorów pozbawione są podstawy prawnej i że zabezpieczenia dowodów, na które może rozciągać się tajemnica dziennikarska, możliwe jest jedynie po uzyskaniu zgody sądu". "Osoby te działały pod wpływem błędu" - Takie zachowanie wskazuje, że osoby te działały pod wpływem błędu, co do oceny prawnej, a zatem zgodnie z kodeksem karnym nie popełniły przestępstwa - wyjaśnił Kopania. To drugie, umorzone śledztwo ws. wydarzeń w redakcji tygodnika "Wprost" przez łódzkich śledczych. Pierwsze z nich dotyczyło ewentualnego niedopełnienia obowiązków przez policjantów biorących udział w zabezpieczeniu działań prokuratorów i funkcjonariuszy ABW w siedzibie tygodnika. Prokuratura uznała, że nie doszło do przestępstwa. Oba śledztwa związane były z wydarzeniami, do jakich doszło 18 czerwca ub. roku w siedzibie tygodnika "Wprost" w Warszawie. Prokuratorzy wraz z funkcjonariuszami ABW weszli do "Wprost" w ramach śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga dotyczącego nielegalnego podsłuchiwania m.in. polityków. Zażądano wydania nośników z nagraniami. Redakcja odmówiła, w związku, z czym prokuratura zarządziła przeszukanie. Odstąpiono od tych działań po szamotaninie i wtargnięciu do gabinetu naczelnego osób postronnych. Naczelny "Wprost" zapowiedział, że redakcja przekaże prokuratorom nośnik z nagraniem, gdy tylko upewni się, że nie naraża to źródła informacji. Stało się to po kilku dniach. Po tym prokuratura podawała, że dążyła do "ugodowego przejęcia nośnika" w gabinecie naczelnego "Wprost". Także ABW oświadczyła po przeprowadzeniu wewnętrznej kontroli, że jej funkcjonariusze działali zgodnie z prawem i nie przekroczyli swoich uprawnień. W lipcu ub.r. warszawski sąd nie uwzględnił zażaleń "Wprost" na działania prokuratury. Sąd uznał, że redakcja miała obowiązek wydać żądane przedmioty. Ocenił też, że treść protokołu przeszukania nie wskazuje na złamanie przez prowadzących czynności przepisów bądź konstytucji. "Wręcz przeciwnie, zastrzeżenia można mieć do postępowania samego skarżącego i dziennikarzy +Wprost+, którzy swoim zachowaniem utrudniali i ostatecznie uniemożliwili prokuratorom i funkcjonariuszom ABW dalsze prowadzenie czynności procesowej" - zaznaczyła wówczas sędzia.