- Bardzo lubię uczyć i nieźle mi to wychodzi. Lubię mieć kontakt z młodzieżą - mówi Łukasz Jarosiński z Olkusza, którego historię przedstawia wyborcza.biz. Korepetytor od lat prowadzi zajęcia dla uczniów. W rozmowie z portalem wspomina, że w ubiegłym roku 30 z jego kursantów zdobyło 100 proc. z matury rozszerzonej z matematyki. Od jakiegoś czasu mężczyzna działa na większą skalę. Jak relacjonuje, w 2015 roku, tuż przed założeniem firmy, udał się do prawnika, pytając o to, jaką formę opodatkowania powinien wybrać. Wówczas poinformowano go, że "przy korepetycjach grupowych może stosować kartę podatkową". Jarosiński opowiadał, że rozliczał się "tak, jak należało", "urząd zezwalał w decyzjach na rozliczanie korepetycji w formie karty podatkowej", a na jego zajęcia swoje dzieci przysyłali nawet pracownicy skarbówki. Nauczyciel udzielał korepetycji. Potem dostał wezwanie Wszystko zmieniło się jednak, gdy mężczyzna postanowił wysłać zapytanie o interpretację podatkową w kwestii VAT, pytając, czy jako nauczyciel może być z niego zwolniony. Korepetytor przyznaje, że wówczas "przeczesano go od stóp do głów". Około roku później, w okolicach 2020 roku, w czasie pandemii, dostał wezwanie do Urzędu Skarbowego. Na pytanie o to, jakie korepetycje prowadzi, odpowiedział, że zajmuje się płatnymi zajęciami indywidualnymi oraz darmowymi grupowymi. Urzędnicy wszczęli śledztwo, zasięgając również informacji od samych uczniów. - Dostałem decyzję, że moja forma opodatkowania była błędna. Zdaniem urzędników, przy karcie podatkowej nawet darmowe zajęcia grupowe nie mogą być prowadzone - mówił Jarosiński. Jak wskazywał sam mężczyzna, sprawa "nie była taka prosta". Rzeczywiście bowiem zmieniła się linia interpretacji podatkowych w tej kwestii. Dla korepetytorów okazało się to pułapką. Około milion złotych do zapłaty. "Coś nieprawdopodobnego" Jak wyjaśnił Jarosiński, skarbówka wszczynała postępowania za kolejne lata działalności na karcie. Do tej pory zakończono już cztery - za 2016, 2017, 2018 i 2019 roku. - Pozostał 2020 - podkreśla nauczyciel. Łącznie za pięć lat do zapłaty jest w sumie około miliona złotych - wskazuje, dodając, że do tej pory udało mu się spłacić między 400 a 500 tysięcy. - Czuję się oszukany. Przez państwo. Gdyby nie to, że rozwijałem swoją firmę i zarabiałem rok po roku coraz więcej, to bym teraz musiał sprzedać mieszkanie, a trójka dzieci byłaby bez dachu nad głową - przekazał Jarosiński. Wyjaśnił, że rozumie, że może zmienić się sposób interpretacji przepisów. - Ale urząd skarbowy zmienia interpretację i ma roszczenia pięć lat wstecz. Tak jakby już wtedy była ona zmieniona. To coś nieprawdopodobnego - mówi. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!