Rakietę, która stanowiła cel, wystrzelono z poligonu rakietowego Kodiak na Alasce, zaś rakietę przechwytującą z bazy sił powietrznych Vandenberg w Kalifornii. Zniszczenie głowicy bojowej rakiety-celu nastąpiło o godz. 15.29 czasu lokalnego (21.29 czasu warszawskiego) nad Oceanem Spokojnym, na wysokości 200 km. Była to ósma udana próba przechwycenia celu od 1990 r. na 13 przeprowadzonych przez Pentagon testów. - Był to największy, najbardziej skomplikowany test, jaki kiedykolwiek przeprowadziliśmy - powiedział gen. Patrick O'Reilly, szef Agencji ds. Obrony Antyrakietowej. Ujawniono jednak, że rakieta-cel nie zastosowała środków obronnych, do których należy m. in. rozrzucenie małych cząsteczek metalu zakłócających działanie radarów naprowadzających rakietę przechwytującą. O'Reilly ocenił, że test był "operacyjnie realistyczny". - Jest wiele zagrożeń, wobec których nie mamy środków obronnych - dodał. Jednak krytycy programu, na który przeznaczono już około 100 mld dol., wskazali że oczekiwanie, iż Stanom Zjednoczonym zagrożą pociski rakietowe nie wyposażone w środki zakłócające, jest nierealistyczne. - Jakiekolwiek państwo dysponujące technicznymi możliwościami i motywacją do odpalenia rakiety dalekiego zasięgu na Stany Zjednoczone, miałoby również możliwość i motywację aby zastosować środki zakłócające - powiedział fizyk David Wright z organizacji Związek Zaniepokojonych Uczonych (Union of Concerned Scientists). System obrony antyrakietowej ma chronić Stany Zjednoczone przed atakiem niewielkiej liczby pocisków odpalonych przez tzw. "państwa rozbójnicze", jak np. Iran lub Korea Północna. Zdaniem krytyków, taki atak jest jednak mało prawdopodobny, bowiem strona atakująca musiałaby się liczyć ze zmasowanym amerykańskim odwetem. Zamiar rozmieszczenia elementów tego systemu w Polsce i Czechach jest powodem znacznego zadrażnienia w stosunkach USA - Rosja.