W środę w Warszawie kilkuset stoczniowców protestowało przed Pałacem Kultury i Nauki w obronie stoczni Gdańsk i swoich miejsc pracy. Podczas demonstracji doszło do starć demonstrantów z policją. Funkcjonariusze użyli pałek i gazu pieprzowego. Jeden z organizatorów protestu, wiceprzewodniczący stoczniowej Solidarności Karol Guzikiewicz powiedział, że "stoczniowcy mają zawroty głowy, mdłości, porażenie wzroku, podrażnione gardła, wymiotują krwią, mają na skórze ślady po użyciu jakiegoś środka". Podkreślił, że "według niego nie był to gaz pieprzowy, to był żółty płyn, którym policja polewała ludzi bez opamiętania". Zdaniem Guzikiewicza "policja złamała wszelkie procedury użycia siły wobec protestujących, użyła siły bez uprzedzenia, to była prowokacja". Marta Pióro z Działu Informacji Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" poinformowała, że "z powodu brutalnej interwencji policji rannych zostało kilkadziesiąt osób, jeden stoczniowiec ciągle przebywa w szpitalu w Płońsku". "Sześciu związkowców, którzy trafili do szpitala w Nowym Dworze Mazowieckim na własną prośbę zostało wypuszczonych, podobnie 13 innych, których przewieziono do szpitala w Warszawie. Na miejscu przed Pałacem Kultury i Nauki, karetki udzieliły pomocy 32 manifestantom" - napisano w komunikacie z KK "S". W wydanym w środę oświadczeniu przewodniczący "S" Janusz Śniadek potępił policję, która przeciw protestującym robotnikom użyła środków chemicznych. "Kategorycznie domagamy się natychmiastowego wyjaśnienia sprawy i ukarania winnych. Tego typu prowokacja może jedynie doprowadzić do eskalacji konfliktu społecznego" - podkreślił szef związku. Rzecznik komendanta głównego policji podinsp. Mariusz Sokołowski zapewnił, że działania funkcjonariuszy i środki przez nich użyte były zgodne z prawem. Zdementował informację jakoby podczas demonstracji użyto innych gazów niż gaz pieprzowy. Jak poinformował wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna, komendant główny policji powołał komisję do wyjaśnienia przebiegu środowej manifestacji stoczniowców w Warszawie. - Była próba przedostania się przez płoty i agresywne zachowanie demonstrantów, dlatego policja musiała zareagować i zareagowała - mówił też w Radiu ZET. Zaznaczył, że stoczniowcy otrzymali pozwolenie na demonstrację od urzędu miasta, gdyż miała to być pokojowa demonstracja. - Po kilkunastu minutach umowa została złamana i pojawiła się agresja, zupełnie niepotrzebnie - podkreślił wicepremier.