Z danych centrum analitycznego międzynarodowej agencji pracy Gremi Personal wynika, że ponad jedna trzecia obywateli Ukrainy zmuszonych do wyjazdu do Polski z powodu wojny pozostanie w niej co najmniej rok. "Kolejne 25,6 proc. planuje powrót zaraz po zakończeniu wojny, a 17 proc. w ogóle nie planuje powrotu na Ukrainę" - przekazali autorzy badania. Tylko 22,2 proc. ankietowanych zamierza wyjechać do domu w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Dane pochodzą z ankiety, w której udział wzięło 1440 osób. Anna Dzhobolda z Gremi Personal szacuje, że większość Ukraińców powróci do ojczyzny, gdy tylko niebezpieczeństwo minie. - Jednak znaczna część obywateli pozostanie za granicą ze względu na szereg czynników subiektywnych - utratę mieszkania, niskie zarobki, gorsze warunki życia i oczywiście zagrożenie dla życia z powodu wojny - dodała. Z ośrodka dla uchodźców do wynajmowanego mieszkania Olena wyjechała z Ukrainy już w pierwszym dniu rosyjskiego ataku. Mieszkała w Łucku. Do Polski przyjechała z roczną i czteroletnią córką oraz z mamą. Zamieszkały w Piastowie pod Warszawą, w ośrodku dla ukraińskich uchodźczyń. - Wyprowadziłyśmy się cztery miesiące temu. Teraz wynajmujemy mieszkanie, ale same nie dałybyśmy rady go znaleźć. Pomogli nam wolontariusze - opowiada. Problem polegał na tym, że właściciele nie chcieli wynajmować lokalu kobiecie z dziećmi. - Wszyscy odmawiali. Prosili też, abyśmy miały polski meldunek albo adres, do którego mogłybyśmy się wyprowadzić, gdyby była taka potrzeba. Nie spełniamy tych warunków - dodaje. Za lokal w Piastowie płacą 2600 zł. I gdyby nie mama Oleny, wynajem w takiej cenie byłby niemożliwy. - Ja zajmuję się dziećmi i domem, mam tyle co 500+ na dzieci, do tego pomoc humanitarną IRC - 1900 zł, ale już tego nie dostaję. Trochę odłożyłam i wydaję na dziewczynki na bieżąco. Mama pracuje, jest krawcową. Jest w zakładzie od 8 do 22. Dzięki niej mamy dach nad głową - mówi Olena. "W końcu śpimy po nocach" Dzieci Oleny od przyjazdu do Polski często chorują, mają różne alergie, do tego łapią infekcje. - Ale przynajmniej psychicznie czują się już dobrze, bo na początku było im bardzo ciężko. Tak, jak zawsze były bardzo energicznymi dziećmi, to po wyjeździe z Ukrainy nagle zrobiły się ciche. To były zupełnie inne dzieci. Teraz jest już lepiej - wyznaje. Starsza córka Oleny chodzi do przedszkola. Uczy się też języka. - Uśmiecha się, macha do innych ludzi spotkanych na ulicy. Wydaje mi się, że jest szczęśliwa - mówi Olena. - Ciężko nam było, jak byłyśmy w tym ośrodku. Ja też miałam problemy. Schudłam 10 kilogramów. Zaadoptowaliśmy się dopiero w mieszkaniu. Nie ma tych nerwów teraz. W końcu dobrze śpimy po nocach - dodaje. Uczy się języka, chce pracować w Poczcie Polskiej Olena uczy się języka polskiego. Udało jej się zapisać na darmowy, trzymiesięczny internetowy kurs. Z wykształcenia jest menadżerką w administracji publicznej. Kurs, który robi, jest też podpasowany pod jej specjalizację. - Nauczę się nie tylko mówić, ale i pisać różne urzędowe pisma. Kurs kończy się egzaminem i certyfikatem. Chciałabym zacząć później pracę w Poczcie Polskiej. Tam mogę dopasować godziny tak, żeby móc też zajmować się dziewczynkami - podkreśla. - Na razie musimy sobie ułożyć życie tutaj - dodaje. - Oczywiście tęsknię za naszym domem, rodziną w Ukrainie. Mama? Ona się boi, nie chce wracać. Mówi, że może za 10 lat to się uda. Ja chcę wrócić, ale dopiero, kiedy będzie bezpiecznie. Teraz nie jest - podsumowuje Olena. Wojna przyspieszyła plany Olga Makarenko mieszkała w Krzywym Rogu w środkowej części Ukrainy. Pięć miesięcy przed wybuchem wojny wzięła ślub. Jej mąż jest Ukraińcem, ale od 20 lat żyje i pracuje w Polsce. Małżeństwo zdecydowało, że zamieszkają razem u niego, a do przeprowadzki dojdzie w ciągu roku. Ona była prawniczką, jej syn Mark z poprzedniego małżeństwa - łyżwiarzem figurowym. Potrzebowali czasu na zamknięcie wszystkich spraw. Wojna w Ukrainie pokrzyżowała te plany. Olga z matką i 11-letnim synem uciekła z ojczyzny na początku marca. - Przyjechaliśmy do męża i zamieszkaliśmy z nim w Opocznie. Mimo że mieliśmy kogoś na miejscu, łatwo wcale nie było. Mąż ma firmę transportową, ale jego pracownicy - Ukraińcy - wrócili walczyć o wolny kraj. Teraz ma ogromny problem ze znalezieniem nowych osób do pracy. Samochody stoją. Właściwie jego firma nie zarabia - opowiada Olga. Olga pracowała w Ukrainie jako prawnik przez trzy lata. Wcześniej prowadziła grupę taneczną, od 2011 roku szkoli dzieci i dorosłych. Dzięki temu ma oszczędności, pieniądze odkładała 12 lat. I to z nich rodzinie udaje się utrzymywać. Skorzystali też z pomocy państwa - jednorazowej wypłaty 300 zł po przyjeździe i comiesięcznego 500+ na dziecko. Nie może pracować w zawodzie, prowadzi zajęcia fitness - Bardzo trudno jest mi się w Polsce odnaleźć. Jest po prostu ciężko. Uczę się języka polskiego sama, wcześniej w ogóle go nie znałam. Robię intensywny kurs internetowy, bardzo dużo już się nauczyłam - podkreśla. - Jako prawnik pracować nie mogę ze względu na przeszkody z formalnościami - mówi Olga. I dodaje, że postanowiła się nie poddawać i wrócić do tego, czym zajmowała się wcześniej. Do czegoś, co jest związane z układaniem choreografii. - Fitness to moje hobby, poszłam w tym kierunku. Mam taką małą grupę dziewczyn - Polek. I ćwiczymy sobie kilka razy w tygodniu na boisku przy szkole - opowiada. I wyznaje: - Każda płaci tyle, ile może. Nawet tysiąca złotych z tego nie mam w miesiącu. 11-letni łyżwiarz figurowy. "Już zdobył puchar" Olga stwierdza, że najlepiej w tej całej sytuacji radzi sobie jej 11-letni syn Mark. - Jak tylko przyjechaliśmy do Polski, zapisaliśmy go na treningi do Miejskiego Klubu Łyżwiarskiego w Łodzi. Już nawet zdążył zdobyć puchar, miesiąc po naszej przeprowadzce. Jest bardzo utalentowany, a lodowisko to jego życie - opowiada. I tak wyglądają jej dni - uczy się języka, prowadzi zajęcia fitness i... jeździ codziennie z synem do Łodzi. To 100 kilometrów w jedną stronę. - Szukamy mieszkania w mieście na stałe, nasza trenerka znalazła nam lokum, ale tylko na dwa miesiące. Na razie syn zamieszka tam z moją mamą, a później zobaczymy, jak to będzie wyglądać. Chcemy docelowo wszyscy się tam przeprowadzić. Muszę jednak najpierw znaleźć pracę w Łodzi. Już miałam propozycje, ale na umowę o dzieło tylko dwa razy w tygodniu. Nie mogłam tego przyjąć, z tego nie wyżyjemy. Mąż dołączy do nas, jak załatwi wszystkie problemy z firmą. - Planujemy zostać w Polsce. Tam, gdzie mieszkaliśmy w Ukrainie, lodowiska już nie ma - w ubiegłym miesiącu uderzyła w nie rosyjska rakieta. On nie ma tam do czego wracać. A skoro on nie ma, to ja też - podsumowuje. Blisko 380 tys. obywateli Ukrainy pracuje w Polsce Jak podało w sierpniu Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, zatrudnienie w Polsce znalazło już 372 tys. obywateli Ukrainy. Najwięcej osób rozpoczęło pracę w województwie: mazowieckim (82,8 tys.), dolnośląskim (39,5 tys.), łódzkim (36,4 tys.), wielkopolskim (34,5 tys.). Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy otworzyła dla nich rynek pracy. Dzięki uproszczeniu procedur do podjęcia pracy nie jest konieczne uzyskanie żadnych dodatkowych zezwoleń. Według danych Straży Granicznej od początku wojny do Polski przybyło już 6,094 mln osób uciekających przed wojną w Ukrainie. Od 24 lutego z Polski do Ukrainy odprawiono łącznie ponad 4,3 mln osób.