Obowiązkowe ubezpieczenia z tytułu niepożądanych zdarzeń medycznych związane są z ustanowieniem komisji orzekających przy wojewodach. Mają one rozdzielać na koszt firm ubezpieczeniowych rekompensaty dla pacjentów. Od komisji, w okresie do 4 miesięcy, pacjent powinien uzyskać jednoznaczną decyzję o wypłacie odszkodowania, która nie podlega zaskarżeniu. W tej sytuacji pieniądze wypłaci ubezpieczyciel, z którym szpital podpisał polisę. To, co z pozoru brzmi niegroźnie, dla szpitali oznacza de facto katastrofalny wzrost składki ubezpieczeniowej oraz pogorszenie się sytuacji finansowej. Są przypadki, że placówki będą zmuszone wydać na obowiązkowe ubezpieczenie wartość nawet około 1 procenta ubiegłorocznego kontraktu z NFZ. A funduszu koszty dodatkowe ponoszone przez szpitale, nie do końca obchodzą. Płaci on bowiem za wykonywanie świadczeń medycznych. Szpitale z otrzymanych środków muszą pokryć nie tylko koszty leczenia, ale także utrzymania placówek, do czego w tym roku dodatkowo dochodzi jeszcze wzrost składki rentowej. "Takie formy, owszem, działają na rynkach ubezpieczeń w innych państwach, tyle tylko, że odszkodowania są wypłacane nie przez ubezpieczycieli, ale przez budżet danego państwa. W Polsce budżet państwa podlega określonym rygorom, dlatego przerzucono to na komercyjne ubezpieczalnie, a te z kolei przerzuciły to na szpitale" - wyjaśnia poseł Bolesław Piecha, wiceminister zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Na Podkarpaciu osiem szpitali zawiązało nieformalną grupę zakupową, która działając w porozumieniu z grupą brokerską, liczy na nieco niższe koszty ubezpieczenia. "Gdy koszt ubezpieczenia to rząd wielkości blisko pół miliona złotych, każda ulga jest ważna, zważywszy na fakt, że kontrakt z NFZ jest porównywalny do ubiegłorocznego, a koszty, w tym również obowiązkowych ubezpieczeń, rosną bez przerwy" - mówi Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 im. św. Jadwigi Królowej w Rzeszowie.