Dariusz Jaroń, Interia: Dlaczego katastrofa smoleńska tak mocno dzieli społeczeństwo? Dr Radosław Tyrała, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie: Na problem katastrofy smoleńskiej należy spojrzeć w szerszym kontekście. Rzecz w tym, że od początku nie był to konflikt autonomiczny, wyizolowany. Smoleńsk stał się kolejną warstwą szerszego konfliktu, która została nałożona na warstwy już istniejące i na którą później nakładano warstwy kolejne. Problem polega na tym, że w Polsce ostatniej dekady mamy do czynienia z narastającym zjawiskiem nakładania się na siebie konfliktów: społecznych, politycznych, religijnych, obyczajowych i innych. - To właśnie ten proces sprawia, że podziały rosną, że polaryzacja postępuje. Nakładają się na siebie konflikty dotyczące Smoleńska, wyborów politycznych (PiS vs PO), aborcji, in vitro, wizji patriotyzmu, wizji Boga i społecznej roli Kościoła, związków partnerskich, a ostatnio również gender czy szczepionek. I tak, spotykając zwolennika zamachu w Smoleńsku, ze sporą dozą prawdopodobieństwa możemy wnioskować, że jest on zwolennikiem PiS, piewcą tradycji katolickiej, przeciwnikiem in vitro, aborcji i rzeczonych związków. Zamiast wielu przecinających się linii podziału mamy jedną, nakładającą się, zagarniającą coraz to nowe konflikty. To właśnie sprawia, że patrzymy na siebie z rosnącą podejrzliwością. Do czego może to prowadzić? - Taka sytuacja jest bardzo niebezpieczna, choćby dlatego że generuje negatywne emocje i wypłukuje pokłady zaufania, które w Polsce i tak są alarmująco niewielkie. Utrudnia również międzygrupowe alianse tworzone niejako w poprzek różnych konfliktów. Kiedy mamy do czynienia z wieloma lokalnymi, rozgraniczonymi konfliktami, można sobie wyobrazić sytuację, kiedy zwolennik zamachu będzie jednocześnie osobą niewierzącą, nastawioną liberalnie w kwestiach światopoglądowych. Ale w sytuacji, gdy te konflikty się na siebie nakładają, takie prawdopodobieństwo znacznie się zmniejsza. Wrogie armie okopują się coraz mocniej na swoich pozycjach. Politycy wykorzystali emocje Polaków po katastrofie? - Z pewnością mamy tu do czynienia z wykorzystywaniem zbiorowych emocji. Wystarczy spojrzeć na to, co od kilku lat dzieje się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Najpierw ciągnąca się w nieskończoność awantura o krzyż, potem coroczne przemarsze. Nie winiłbym jednak za taką sytuację samych tylko polityków. Również media walnie przyczyniły się do podgrzewania atmosfery sporu. Wystarczy popatrzeć na programy publicystyczne, w których do debat celowo dobiera się "wyrazistych" oponentów o skrajnych poglądach. Spolaryzował się nam również ideologicznie w sposób wyraźny rynek dzienników czy tygodników. - Wracając do polityków, trzeba też pamiętać, że w przypadku Smoleńska oni nie tylko wykorzystują cudze emocje, ale również wpadają w pułapkę emocji własnych. Katastrofa w Smoleńsku z pewnością, zwłaszcza dla Jarosława Kaczyńskiego, była niezwykle traumatyczna pod względem emocjonalnym. Trudno uwierzyć, że wszystkie jego działania polityczne, jakie nastąpiły po niej były efektem jedynie zimnej politycznej gry cudzymi emocjami. Sam również był w nie uwikłany i nie do końca miał nad nimi kontrolę. Silne emocje na różne sposoby są więc wprzęgnięte w tę konfliktową sytuację. Czy w atmosferze corocznej awantury nie zapominamy o tym, co najważniejsze: o wspomnieniu zmarłych, o żałobie ich bliskich? Czy w takich okolicznościach rodziny ofiar mogą w pełni przeżyć i zakończyć żałobę? - Z pewnością tak jest. Katastrofa została zinstrumentalizowana i wykorzystana do celów politycznej gry. Dzieje się tak już od pięciu lat. Na pewno nie sprzyja to zakończeniu żałoby, przede wszystkim dlatego, że temat wciąż jest roztrząsany, a sprawa wciąż otwarta. Konsensus w kwestii przyczyn katastrofy pozwoliłby na zakończenie sporu i zabliźnienie ran: tych psychicznych i tych społecznych. Niestety, wciąż nam do niego daleko. Czy podzielone na dwa obozy społeczeństwo można ze sobą skleić w dającej się przewidzieć przyszłości? - Najlepszym sprawdzianem na to, do jakiego stopnia jesteśmy dziś trwale podzieleni, do jakiego zaś sklejeni, jest obserwacja codziennych międzyludzkich relacji. Czy, mimo różnicy zdań w kwestii Smoleńska i wielu innych, chcemy i potrafimy ze sobą rozmawiać i działać? Z pewnością tak. - Musimy pamiętać, że te spory przechodzą w poprzek rodzin, wspólnot lokalnych, grup przyjaciół, współpracowników. Nie jest tak, że sprawa Smoleńska podzieliła nas doszczętnie. Ojcowie wciąż rozmawiają z synami, nawet jeśli mają w tej kwestii inne zdanie. Nie zmieniamy odwiedzanej od lat krawcowej lub lokalnego sklepu spożywczego tylko dlatego, że poróżniła nas ta sprawa. Chociaż pewnie i takie sytuacje mają miejsce, to wciąż potrafimy się porozumiewać ponad tymi podziałami. Choćby dlatego, że łączą nas różne sieci codziennych współzależności, wymuszające kooperację. - O wiele trudniej o porozumienie na poziomie makro - polityki czy mediów. Konflikt polityczny dwóch wiodących partii wciąż trwa, Kościół rzymskokatolicki zaostrza kurs i stanowisko w kwestiach obyczajowych - patrz ostatni dokument w sprawie głosowania nad in vitro, zorganizowane grupy antykościelne mobilizują się coraz sprawniej, politycy i publicyści w telewizorach krzyczą na siebie coraz głośniej. Sytuacja wydaje się patowa i niestety narasta. Co mogłoby pomóc w zakończeniu sporu? - Jedynym rozwiązaniem wydaje się być jakaś radykalna rekonfiguracja na scenie politycznej. Sama zmiana liderów nie wystarczy: Donalda Tuska nie ma już w polskiej polityce, a mimo to konflikt wciąż trwa. Należy też zauważyć, że na wszystko nakładają się coraz gorsze wieści zza granicy, tj. przeciągający się kryzys ekonomiczny czy sytuacja na Ukrainie. - Paradoksalnie jednak to właśnie w tych wieściach można upatrywać szansy na zakończenie lub załagodzenie naszych wewnętrznych sporów. W obliczu pojawienia się wspólnego wroga, czy będą nim ponadnarodowe rynki finansowe, czy też Rosja, i nadrzędnego celu, jakim będzie mobilizacja przeciwko temu wrogowi, nawet współczesna polska scena polityczna może się zjednoczyć. Ale miejmy nadzieję, że nie będzie ku temu okazji.