Robert Walenciak: Pytany o aferę w Komisji Nadzoru Finansowego mówił pan w TVN 24: "Wydaje się, że wewnątrz instytucji odpowiedzialnej za gaszenie pożarów jest grupa piromanów, która zastanawia się, jak wywołać pożar w banku, aby łatwiej było go przejąć". O jaką grupę chodzi? Prof. Witold Orłowski: - Od razu się zastrzegam: nie mam żadnej wiedzy poza tym, co wszyscy usłyszeliśmy, co wiemy z taśm. A tam usłyszałem, że podobno jest grupa osób w KNF, zastanawiająca się, jak bank, który jest w procesie restrukturyzacji i przeprowadza program naprawczy, celowo doprowadza do bankructwa, żeby inny bank mógł go przejąć. Jak wiemy z nagrania, "plan Zdzisława" zakładał, że w ten bank miałyby jeszcze zostać włożone 2 mld zł. - Publicznych pieniędzy! Gdyby tak było, oznaczałoby to również załatwienie temu, kto przejmie bank, 2 mld zł prezentu od podatników. Jeśli to wszystko byłoby prawdą - to od tego włosy stają dęba. A tak było? - Oczywiście nie wiem, czy te wszystkie informacje są prawdziwe. Ale to, co usłyszeliśmy, jest dostatecznie niepokojące, by cała sprawa została gruntownie zbadana. Wiemy, że szef KNF prawdopodobnie złożył propozycję korupcyjną. Zresztą prokuratura też tak uważa, skoro postawiła zarzuty i wnioskowała o jego areszt. Ale to dopiero początek wyjaśniania sprawy, a póki nie ma prawomocnego orzeczenia sądu - wszystkich nas obowiązuje domniemanie niewinności. Również fakt, że Marek Chrzanowski mówił o innych urzędnikach i o ich planach, wcale nie jest niepodważalnym dowodem, że one rzeczywiście istniały albo że ktoś za tym stał. Ale to także trzeba wyjaśnić. PiS tymczasem udaje, że sprawy nie ma. - Nie ma co się dziwić, w takiej sytuacji każdy rządzący boi się, żeby nie spadło na niego odium, że jest zamieszany w aferę. Dodatkowa niezręczność polega na tym, że zaledwie kilka dni wcześniej pochodząca z PiS szefowa komisji ds. Amber Gold dowodziła, że premier osobiście odpowiada za wszystko, co się dzieje w KNF. Oczywiście mówiła to, myśląc o Donaldzie Tusku. To zresztą świadczy, że nie rozumie, jak funkcjonują instytucje państwa, zwłaszcza te, którym prawo zapewnia dużą autonomię działania - a tak właśnie jest z KNF. Rozumiem, że rządzący się boją, by do nich nic nie przylgnęło. - Znamy przecież polskie realia, wiadomo, że w sprawie kolejnych większych i mniejszych afer powołano ileś komisji śledczych, które tak naprawdę niczego nie wykazały i były tylko sposobem na obrzucanie błotem przeciwników. Obecnie rządzący tę metodę w przeszłości bardzo chętnie stosowali. A teraz są po drugiej stronie barykady. Woleliby więc, żeby sprawy nie było. Ale jest! - Trzeba pamiętać o jeszcze jednym. Partia władzy zawsze przyciąga różne podejrzane postacie. I to ją wcześniej czy później może utopić. Ten schemat zawsze się powtarza. Najuczciwsza partia po paru latach rządzenia jest już... Oblepiona? - Tymi, którzy się jej uczepili. I afery z czasem wychodzą na jaw. Dlatego rządzący sami powinni sobie odpowiedzieć na pytanie, czy przypadkiem nie powstała sytuacja, w której w instytucjach publicznych zawiązały się różne grupy "trzymające władzę", zamierzające realizować własne interesy. W najlepszym interesie uczciwych rządzących leży wyjaśnienie całej sprawy do końca. Żeby pokazać, że rząd nie ma z tym nic wspólnego, że ma czyste ręce. Taką aferę jak w KNF powinno się wypalić gorącym żelazem. - Dla wspólnego dobra trzeba dokładnie zbadać, czy rzeczywiście mamy do czynienia z jednostkowym przypadkiem, czy takich rzeczy jest więcej. Przecież jeśli będą wybuchać kolejne afery, będzie to coraz silniej uderzać w partię rządzącą. I żadne sądowe zakazy pisania artykułów tu nie pomogą. Rządzący mówią: prokuratura prowadzi dochodzenie, odczepcie się! - Prokuratura... Zmiany systemu funkcjonowania polskiego wymiaru sprawiedliwości zostały przeprowadzone w taki sposób, że prokuratura została podporządkowana bezpośrednio politykom, ministrowi sprawiedliwości prokuratorowi generalnemu. Dlatego jej wiarygodność jest mniejsza, a odpowiedzialność polityków za jej działania większa. Gdyby prokuratura była bardziej niezależna, jej działania byłyby dla nas wszystkich bardziej uspokajające i wiarygodne. Może więc tę sprawę powinna wyjaśnić komisja sejmowa? - Nie widziałem w Polsce komisji, która by cokolwiek wyjaśniła. Jeszcze najbardziej merytoryczna była pierwsza, czyli w sprawie Rywina. Ale późniejsze... Oczywiście komisje są bardzo popularne wśród polityków, oni głęboko wierzą, że można za ich pomocą się wylansować. Myślę, że przesadzają z tą wiarą, bo im więcej tych komisji, tym mniej one znaczą. Ale tym razem chyba powód powołania komisji jest? - Komisje powołuje się w sytuacjach, kiedy dana sprawa wydaje się na tyle związana z osobami z obozu władzy, że padają pytania, czy obóz władzy jest w stanie sam ją wyjaśnić. Poza tym jeśli w takiej wyssanej z palca sprawie jak Amber Gold powołuje się komisję śledczą, to w sprawie wielokrotnie większej, groźniejszej, w dodatku dziejącej się w instytucjach centralnych państwa, też powinno się ją powołać. To nie zmienia mojego sceptycznego nastawienia do działania w Polsce komisji śledczych. Ale teoretycznie powody są, bo rzecz dotyczy funkcjonowania państwa. Dlaczego to takie ważne? - Komisja Nadzoru Finansowego jest centralną instytucją państwa, a jej główne zadanie to ochrona bezpieczeństwa depozytów obywateli. Nie banków, ale oszczędności zwykłych ludzi. Jeżeli więc tam wybucha afera korupcyjna, to można zapytać, jak są pilnowane oszczędności obywateli. 40 mln zł jako łapówka to dużo? - Jeżeli rzeczywiście żądano łapówki w wysokości 40 mln zł, w grę musiały pewnie wchodzić pieniądze znacznie większe, więc afera jest gigantyczna. Zwracam też uwagę, że to nie przedsiębiorca przychodzi i proponuje łapówkę, tylko on jest wzywany przez urzędnika, który składa mu propozycję. Tak to wygląda po przesłuchaniu taśmy i z relacji mediów. A de facto wiemy o tym przypadkowo, bo nie zadziałało szumidło. - Takie urządzenie chroni przed podsłuchem, gdy omawia się sprawy poufne, więc jego zainstalowanie w KNF dziwić nie powinno. Ale gdy urzędnik zaprasza właściciela banku na rozmowę w cztery oczy i włącza szumidło, to rzecz wygląda dość podejrzanie. Zwłaszcza że z rozmowy wynika, że szumidła były włączone nie po to, aby ktoś rozmowy nie podsłuchał, ale żeby nie została ona nagrana. A nie dziwi pana, że prezes NBP wystawia się na strzał i zabrania dziennikarzom pisania o tym wszystkim? - Nie uważam tej metody ani za właściwą, ani za skuteczną, chociaż rozumiem argumentację prawników. NBP jest instytucją, która ma zapewniać poczucie bezpieczeństwa systemu finansowego państwa. Już samo formułowanie spekulacji pod jej adresem może uderzać w zaufanie do niej. Jeśli więc prawnicy NBP uważają, że nie ma podstaw prawnych, by wiązać bank centralny z aferą KNF, próbują to zablokować drogą sądową. Roman Giertych mówi, że jest taśma, na której został nagrany prezes NBP Adam Glapiński i że została ona przekazana do prokuratury. - Być może taśma jest w prokuraturze, ale nie wiemy, co na niej nagrano. A skoro nie wiemy, nie mamy podstaw do oskarżeń. W wypowiedziach publicznych uznajmy zasadę domniemania niewinności. Taśmy z Adamem Glapińskim nie znamy, ale wiemy, że po rozmowie w KNF Chrzanowski i Czarnecki do niego poszli. - Sama rozmowa nie musi budzić podejrzeń, moim zdaniem to rzecz normalna. Wszystko zależy od tego, o czym rozmawiali. A to pewnie można łatwo wyjaśnić, nawet bez żadnych taśm, choćby przesłuchując uczestników tej rozmowy. Ale rozumiem, że NBP obawia się, że poprzez różne spekulacje i oskarżenia będzie wytwarzane przekonanie, że prezes Glapiński jest w sprawę zamieszany. Nawet jeśli żadnych dowodów na stole nie ma, a przynajmniej nic nam o nich nie wiadomo. Tylko sugestie... - Dlatego sprawę trzeba wyjaśnić. Wie pan, doszliśmy w naszym kraju do sytuacji, w której obrzucanie błotem stało się tak popularne, że doskonale rozumiem, dlaczego rządzący tego się boją. Choć wiem, że sami sobie powinni dziękować, bo od początku należeli do strony bardzo aktywnej w takim działaniu. Ale w związku z tym wszyscy mamy dziś problem - bo jak przekonać ludzi, że afera zostanie naprawdę rzetelnie i uczciwie wyjaśniona? Wiele domysłów snuto z powodu zwołania w niedzielę w nocy Komitetu Stabilności Finansowej, który w Ministerstwie Finansów debatował nad sprawą banku Czarneckiego. - Komitet to forum wymiany informacji i opinii między instytucjami, które są odpowiedzialne za stabilność systemu finansowego Polski. W takiej sprawie KSF absolutnie powinien się spotkać. Tylko nie rozumiem, dlaczego akurat w nocy. Można tym ludzi wystraszyć. - Jeśli celem spotkania miało być ich uspokojenie, to akurat zwoływanie go w środku nocy, w weekend, było działaniem odwrotnym. Bo sugerowało, że dzieje się coś strasznego, skoro nie można zaczekać do rana. Widzi pan więc szansę, że sprawa zostanie rzetelnie wyjaśniona? Z dowodami rzuconymi na stół? - Nie wierzę w skuteczność działania komisji śledczej, a do prokuratury mam ograniczone zaufanie. Ale też wiem, że jeśli sprawa będzie przeciągana, domysły, że władza ma coś do ukrycia, będą tylko się nasilać. Rozmawiał Robert Walenciak