Kacper Leśniewicz: Akcja #Me too zatacza coraz szersze kręgi. To już nie tylko problem Hollywood. Na całym świecie, również w Polsce, tysiące kobiet opowiedziało o doświadczeniach molestowania. Dlaczego akurat teraz ruszyła lawina? - Ja bym zapytała, dlaczego tak późno. Cała dyskusja wokół #Me too pokazuje, jak trudno mówić o tych doświadczeniach i dlaczego tak późno głosy ofiar zaczynają być słyszalne. Pamiętajmy, że wciąż duża część kobiet pewnie nigdy i nikomu nie opowiedziała o tym, co je spotkało. I nie wiemy, czy to zrobią, bo ich koleżanki spotkały się nie tylko ze zrozumieniem. Pojawiało się sporo głosów krytycznych. - Te, które się zdecydowały opowiedzieć, były bardzo odważne, jeśli popatrzymy, z jakimi komentarzami musiały się skonfrontować następnego dnia. A przecież wyznanie komuś i podzielenie się tym, że doświadczyło się przemocy, nie powinno wymagać odwagi. Ale mam wrażenie, że część mężczyzn lekceważy ten problem. Próbują ośmieszyć opowiedziane historie i obwinić same kobiety. Spodziewała się pani innej reakcji? - Wyobrażałam sobie inną reakcję mężczyzn. Oczekiwałam, że duża ich część zdaje sobie sprawę z tego problemu i go nie akceptuje. Ta akcja mogła być przecież lekcją, która pokazałaby im skalę zjawiska. Wyznania molestowanych kobiet powinny wywołać krytyczną refleksję na temat tego, dlaczego tak się dzieje i w jaki sposób możemy temu przeciwdziałać. Mężczyzna, który jest mężem czy ojcem, mógłby zadać sobie pytanie: Co mogę zrobić, aby coś takiego w przyszłości nie spotkało mojej żony czy córki? Każdy mężczyzna ma przyjaciółkę, matkę, kuzynkę, inną bliską kobietę. Czy ci, którzy wypowiadali krzywdzące opinie, nie pomyśleli o tym? Mamy jako społeczeństwo problem z mężczyznami? - Mamy problem przede wszystkim z tym, jak rozmawiać z ludźmi dorosłymi, ale też z dziećmi na temat równości. Nie rozmawiamy z nimi i nie uczymy ich o prawach człowieka ani o równym traktowaniu. Wszyscy tkwimy w jakichś stereotypach i nierzadko powielamy je w naszym codziennym życiu. W debacie publicznej widać to bardzo dobrze. Większość krzywdzących opinii na temat kobiet, które opowiedziały w internecie o własnych doświadczeniach molestowania, była zbudowana na stereotypach. Zamiast uznać te doświadczenia za dramat tych kobiet, często obserwowaliśmy reakcję defensywną, która przeradzała się w atak. Dlaczego historiom o przemocy wobec kobiet towarzyszy obrona męskości? Z czego to wynika? - Trudno mi powiedzieć, ponieważ jestem prawniczką, a nie socjolożką czy psycholożką. Czytałam również budujące głosy ze strony mężczyzn, którzy pisali, że jest im wstyd za kolegów. Nie było ich zbyt wiele i na pewno warto się zastanowić, dlaczego tak jest. Może część oczekuje sygnału do działania? - Tak myślę, dlatego w najbliższym czasie chcę się do nich zwrócić z prośbą o wsparcie. Za miesiąc rozpoczyna się akcja "16 dni działań przeciw przemocy wobec kobiet". Ma ona na celu podkreślenie, że prawa człowieka to także prawa kobiet - do życia i wolności, do bezpieczeństwa i zdrowia. Chciałabym przy tej okazji zwrócić uwagę właśnie na te stereotypy, które uniemożliwiają skuteczne przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet. Mówiąc operacyjnie, chciałabym wykorzystać mężczyzn do walki z przemocą wobec kobiet, bo oni są tutaj oczywistym sprzymierzeńcem. Wszyscy musimy wziąć odpowiedzialność za to, co widzimy na co dzień w miejscu pracy, na ulicy, w szkole. Przemoc nie dotyczy tylko stereotypowo patologicznych rodzin, nie jest związana z biedą i alkoholem, wynika z zupełnie innych mechanizmów. Musimy zareagować, trzymać stronę kobiet - ofiar przemocy. Jednym z tych mechanizmów jest kultura męskiej dominacji. Myśli pani, że uda się przekonać wychowanych w niej mężczyzn do porzucenia dominacji i władzy na rzecz równości? - Międzynarodowe akty prawne dotyczące przemocy wobec kobiet, także te ratyfikowane przez Polskę, podkreślają, że źródłem przemocy wobec kobiet jest ich podrzędna pozycja wobec mężczyzn. Z jednej strony, mamy zatem dyskryminację jako przyczynę przemocy, na którą narażone są najczęściej właśnie kobiety - chodzi tu o przemoc domową, molestowanie seksualne, gwałt, a w innych kręgach kulturowych także małżeństwo z przymusu, tzw. przestępstwa w imię honoru i okaleczanie narządów płciowych. Z drugiej strony, to właśnie przemoc stanowi barierę w osiągnięciu równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Bez wsparcia mężczyzn trudno będzie zrobić krok do przodu. - Za rok będziemy obchodzić 100. rocznicę wywalczenia przez Polki praw wyborczych. Tymczasem nadal rozmawiamy o kwestiach elementarnych, takich jak wolność kobiet od przemocy i od poniżającego traktowania. To podstawowe prawa człowieka. Musimy zacząć przekonywać mężczyzn, że równe traktowanie leży także w ich interesie. Kluczem jest równe traktowanie? - Dzięki edukacji i mówieniu o fundamentalnych wartościach, wynikających z praw człowieka i równości, możemy próbować zapobiegać przemocy wobec kobiet. Ktoś, komu od dziecka wpajano, że jedni członkowie rodziny mają władzę nad drugimi, może uważać, że jako głowa rodziny ma prawo sprawować taką władzę nad pozostałymi, a w celu egzekwowania swojej władzy może stosować wszelkie narzędzia, również przemocowe. Można wobec tego powiedzieć, że nasze życie jest związane z cyklami przemocy. - Badania pokazują, że bici biją i ta przemoc jest takim trochę zaklętym kręgiem. Im szybciej to przerwiemy, tym lepiej. Musimy pamiętać, że nikt nie rodzi się przemocowcem, sprawca po prostu nauczył się w życiu stosowania przemocy. Dobra wiadomość jest taka, że skoro jej się nauczył, może się oduczyć jej stosowania. Najlepiej przerywać przemoc w konkretnym momencie. Dajemy sobie z tym radę? - Jeśli chodzi o działania wobec sprawców, mamy do dyspozycji konkretne narzędzia - programy korekcyjno-edukacyjne. Ich celem jest uznanie przez osobę stosującą przemoc w rodzinie swojej odpowiedzialności za tę przemoc, zdobycie przez tego kogoś wiedzy na temat mechanizmów powstawania przemocy w rodzinie, rozwijanie umiejętności samokontroli i komunikowania się bez stosowania przemocy. Bardzo ważne, aby sprawca otrzymał od państwa jasny komunikat - że jego zachowanie jest niedopuszczalne. Potrzebujemy do tego sprawnie działających instytucji. Ostatni przykład molestowania pracownicy w mazowieckim oddziale Żandarmerii Wojskowej pokazuje, że przemoc to także, a może przede wszystkim, problem instytucji. - Pracownicy socjalni, lekarze, nauczyciele, policjanci i prokuratorzy mają bardzo ważną rolę do odegrania w walce z przemocą wobec kobiet. Często właśnie oni są dla ofiar przemocy osobą pierwszego kontaktu. Od tego bardzo wiele zależy. Według badań osoby doświadczające przemocy nawet dziewięć razy próbują komuś opowiedzieć swoją historię, zanim zaczną podejmować środki prawne. Kluczowa jest reakcja na to, co mówią. Czy ktoś im uwierzy, czy je zlekceważy. Wydaje się, że warunkiem powodzenia tego procesu jest głęboka zmiana instytucji. - Myślę, że w świecie idealnym mielibyśmy do czynienia z dobrą edukacją na temat praw człowieka w szkołach i przedszkolach, z kampaniami społecznymi adresowanymi do całego społeczeństwa, a także ze specjalistycznymi szkoleniami dla konkretnych grup zawodowych, których przedstawiciele mają kontakt z ofiarami przemocy. Nie żyjemy jednak w idealnym świecie. Oczywiście na działanie instytucji składa się system prawny. Od tego, czy mamy precyzyjne przepisy i czy ktoś monitoruje ich realizację, zależy skuteczność systemu. Przemoc wobec kobiet w Polsce jest dzisiaj w jakieś mierze zakonserwowana przez słabe prawo? - Polskie przepisy, np. te dotyczące przemocy w rodzinie, nie są idealne, ale tworzą określone gwarancje realizacji praw ofiar i dają możliwości pracy ze sprawcami. Pozwalają także analizować skalę zjawiska. Ma ona postać piramidy. Na samym dole są wszystkie, również nieujawnione, przypadki przemocy w rodzinie, wyżej jest liczba wszczętych procedur Niebieskiej Karty, wprowadzonej do ustawy w 2010 r. To ok. 100 tys. rocznie. Jeszcze wyżej w tej piramidzie są postępowania karne prowadzone przeciwko sprawcom przemocy oraz skazania tych sprawców. Bo przemoc w rodzinie jest ścigana, np. z art. 207 Kodeksu karnego penalizującego przestępstwo znęcania się nad członkiem rodziny. I przypadków skazań jest ok. 10 tys. rocznie. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich od początku tej kadencji działa aktywnie w mniejszych miastach. Dr Adam Bodnar wykonuje ważną pracę w terenie. Czy przemoc wobec kobiet jakoś się różni w zależności od miejsca zamieszkania? - Zakładam, że nawet nie wyobrażamy sobie, jak trudne jest położenie kobiet z mniejszych miast i miasteczek. Rozmawiamy o możliwościach, jakie daje prawo, ale często zapominamy, że odnosimy się do pewnych modelowych warunków. Nie uwzględniamy bardzo skomplikowanej sytuacji kobiet żyjących na wsi, które mieszkają np. z teściami. Nakaz opuszczenia przez sprawcę lokalu często nie wystarczy, żeby je chronić. Te kobiety nie mają dostępu do żadnej pomocy prawnej, psychologicznej ani materialnej. Specjalistyczny ośrodek wsparcia w małej wsi nie znajduje się tuż za rogiem. Jeśli w ogóle jest, trzeba do niego dojechać kilkadziesiąt kilometrów. - Wtedy taka kobieta musi kupić bilet, ale na bilet trzeba mieć pieniądze. Niezamożnych kobiet często nie stać na adwokata, który im pomoże. A nie zawsze ich sytuacja mieści się w kryteriach, które pozwalają na skorzystanie z bezpłatnej pomocy prawnej. Na pewno te kobiety mają o wiele trudniej. Zdarza się, że policjant jest kolegą sprawcy przemocy, a lekarz opiekujący się ofiarą - przyjacielem rodziny. Podobnie to wygląda w miejscu pracy. - Przemoc często bywa związana z sytuacją zależności, czyjąś słabszą pozycją. Dotyczyć to może także doświadczania przemocy w miejscu pracy: mobbingu, molestowania czy molestowania seksualnego. Taka kobieta się nie skarży, bo wie, że nie może tej pracy stracić. Czyli ekonomia też ma ogromne znaczenie. - Tak, czasami myślę, że niezależność finansowa mogłaby rozwiązać bardzo wiele problemów tego świata. Kiedy mamy pieniądze - to jest truizm - wszystko staje się łatwiejsze. Mamy większe możliwości dochodzenia swoich praw, bo np. stać nas na profesjonalnego pełnomocnika. W pesymistycznym obrazie przemocy wobec kobiet klamrą jest postępowanie polityków, którzy publicznie bagatelizują problem. - Powiem coś, co może nie jest popularne, ale uczciwie muszę to zauważyć. Mam żal do wszystkich rządów, z którymi pracowałam od 2002 r. Jeżeli chodzi o równe traktowanie i przemoc w rodzinie, to nawet lewicowy rząd nie podjął skutecznych i kompleksowych działań, które byłyby odpowiedzią na potrzeby ofiar. Pracowała pani nad ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. - Pamiętam dyskusję wokół pierwszego projektu tej ustawy, którego inicjatorką była pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, pani minister Izabela Jaruga-Nowacka. Myślę, że gdybyśmy dzisiaj pokazali uwagi zgłoszone do projektu w toku uzgodnień międzyresortowych przez ówczesnych ministrów, ktoś mógłby pomyśleć, że to pomyłka. Co się z nim wtedy stało? - Został z niego ogryzek. Projekt przyjęto w 2005 r. w bardzo okrojonym kształcie. Dwie rzeczy wywołały największą dyskusję. Pierwsza to nakaz opuszczenia lokalu przez sprawcę przemocy w rodzinie. Czyli taka fundamentalna kwestia jak zapewnienie bezpieczeństwa ofierze. Ministrowie bardzo się niepokoili, dokąd sprawca pójdzie. Symptomatyczne. - Pani minister Jaruga-Nowacka odpowiadała im pytaniem: A dokąd teraz idzie ofiara, najczęściej z małymi dziećmi? Drugą kwestią był zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci. W Sejmie politycy, odnosząc się do proponowanego zakazu, spłaszczali temat do klapsów i mówili, że też byli bici i wyrośli na człowieka albo sami dzisiaj lekko biją swoje dzieci. Odwoływano się również do Biblii. Czyli mamy do czynienia z pewnym logicznym ciągiem sposobu myślenia i postrzegania, a dokładniej z lekceważeniem problemu przemocy wobec kobiet. - Mamy teraz do czynienia z sytuacją, na którą sami przez lata zapracowaliśmy, a której podstawy zostały stworzone dużo wcześniej. Mówię tutaj także o edukacji w szkole. Poprzednich kilkanaście lat to okres, kiedy szkoła powinna była uczyć o prawach człowieka, o demokracji, równości, szacunku dla dobra wspólnego, mogła budować podstawy społeczeństwa obywatelskiego, zaangażowania ludzi, tak aby poczuli się współrządzącymi. Można było stworzyć skuteczny system prawny przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Pracowałam z sześcioma premierami, obserwowałam proces tworzenia i stosowania prawa przez kilkanaście lat. W przypadku każdej zmiany najważniejsza jest wola polityczna. Nie wiem, dlaczego przez tyle lat nie było woli politycznej, żeby załatwić, a przynajmniej ograniczyć problem przemocy wobec kobiet w Polsce. Kacper Leśniewicz