Stacja powołuje się na dokumenty otrzymane ze szpitala w Nowym Mieście. Jak czytamy, Stanisław Karczewski pracował w szpitalu jako wolontariusz. Miał również podpisaną umowę o dzieło. Ministerstwo zdrowia w 2011 r. wydało negatywną opinię na temat płatnych dyżurów Karczewskiego: "Wobec wielokrotnie wyrażanego stanowiska Sądu Najwyższego w omawianej kwestii uznać należy, iż lekarz przebywający na urlopie bezpłatnym z powodu sprawowanego przez niego mandatu senatora, nie może, celem udzielania świadczeń zdrowotnych na innej podstawie, zawrzeć umowy cywilnoprawnej z tym samym pracodawcą" - głosi oficjalna odpowiedź na zapytanie dyrektora szpitala w Nowym Mieście. Mimo to Karczewski dalej zarabiał na dyżurach. "Odpuściłem. Nie byłem negatywnie nastawiony, bo sytuacja kadrowa w naszym małym szpitalu była fatalna i dyżury Karczewskiego były nam pomocne" - wyjaśnił dyrektor Tomasz Skura. Dokumenty szpitala wskazują, że polityk PiS dostawał przelewy od marca 2009 roku do września 2015 roku. Zarabiał od 3,7 do 11,4 tys. zł netto miesięcznie. "Działałem w pełnym przekonaniu, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Decyzje o mojej aktywności były starannie konsultowane z prawnikami z kancelarii Senatu i nie znaleziono przeszkód prawnych, bym mógł pracować. Radziłem się też ówczesnego wiceministra zdrowia, który też poza pracą w ministerstwie wykonywał zawód lekarza i nie stanowiło to żadnego problemu" - podkreśla Stanisław Karczewski w rozmowie z TVN24. "Udzielono mi urlopu bezpłatnego jako ordynatorowi i podjąłem pracę w możliwym zakresie jako wolontariusz, a także uzgodniłem zatrudnienie na umowę o dzieło na dyżurach. Chciałem zachować kontakt z zawodem i pacjentami, bo kochałem i kocham mój zawód" - podkreślił Karczewski. Dalsze tłumaczenia Karczewskiego Wicemarszałek Senatu podkreślił w rozmowie z PAP, że od ponad czterech lat nie prowadzi już działalności lekarskiej. Dodał, że jako wicemarszałek Senatu VIII kadencji (2011-15) nie chciał tracić prawa wykonywania zawodu, do którego jest bardzo przywiązany. Lekarz traci uprawnienia, jeśli nie praktykuje pięć lat. "Stąd praca w formie wolontariatu przez wiele lat" - podkreślił. "W chwili, gdy lekarze poprosili mnie, żebym wzmocnił ich w dyżurach, postanowiłem również dyżurować" - dodał Karczewski. Jak zauważył, takie dyżury odbywają się kosztem rodziny, świąt, niedziel, stąd pobierał za nie wynagrodzenie. Poinformował, że za godzinę na takim dyżurze dostawał najwyżej 65 zł. Karczewski odniósł się do informacji tvn24.pl, że przez kilka lat zarobił na dyżurach ok. 400 tys. złotych. "Przeliczając to na miesiące wychodzi ok. 3 tys. miesięcznie" - mówił. "Robiłem to przez wiele lat, będąc przekonany o tym, że jest to korzystne i z punktu widzenia społecznego, i dozwolone z punktu widzenia prawa" - dodał. Były marszałek Senatu odniósł się też do zarzutu, że łączył urlop bezpłatny z pracą na umowę o dzieło w tym samym zakładzie pracy. "Miałem urlop bezpłatny ze stosunku pracy jako ordynator, a dyżurowałem nie jako ordynator, tylko jako po prostu lekarz. To jest zupełnie inna forma umowy i dodatkowa praca" - wyjaśnił. "Wiadomo, że lekarzy jest za mało, więc każdy ośrodek chętnie przyjmie lekarza na dyżury" - dodał.