W związku z piątkowymi wydarzeniami w stolicy związanymi ze Świętem Niepodległości w kancelarii premiera w sobotę odbyło się spotkanie. Prócz szefa rządu wzięli w nim udział m.in. ministrowie: sprawiedliwości - Krzysztof Kwiatkowski oraz spraw wewnętrznych i administracji - Jerzy Miller, wiceszef MSWiA Adam Rapacki, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk oraz komendant stołeczny policji gen. Adam Mularz. - Musimy bez histerii zastanowić się, czy potrzebne są zmiany przepisów, jeśli chodzi o swobodę manifestacji i wyrażania poglądów - oświadczył po spotkaniu premier na konferencji prasowej. Mówiąc o ewentualnej zmianie przepisów, by utrudnić chuliganom wykorzystywanie oczywistego prawa do demonstracji czy manifestacji zaznaczył, że "trzeba to przemyśleć", zachowując przy tym "spokój i zdrowy rozsądek". Premier zadeklarował jednak, że jest zdecydowanym zwolennikiem zakazu zasłaniania twarzy, także w czasie zgromadzeń, manifestacji i demonstracji. Jak argumentował, takie zmiany są potrzebne, żeby skutecznie identyfikować tych, którzy biją i podpalają w czasie demonstracji. Jak mówił, ktoś, kto decyduje się na działalność publiczną nie może zakrywać twarzy. - Uczestniczenie w manifestacji i demonstracji jest formą działalności publicznej - ocenił Tusk. Jak mówił, twarze zasłaniają z reguły ci, "którzy nie są ideowcami, tylko są przemocowcami". Według premiera, "generalnie ludzie zasłaniają twarze w czasie zgromadzeń, kiedy chcą zrobić coś przeciwko prawu". - Będę przekonywać wszystkich, aby ten przepis mówiący o zakazie zasłaniania twarzy na imprezach masowych dotyczył także zgromadzeń i manifestacji - podkreślił szef rządu. Premier ocenił, że w związku z tym niewykluczona będzie też potrzeba zmiany w konstytucji. - Jeśli uznam, że będzie taka potrzeba, to będę apelował do wszystkich sił politycznych, aby ewentualne zmiany w konstytucji także wprowadzić - oświadczył. Tusk mówił też, że koncentrując się na tym, aby bezwzględnie tępić przejawy bandytyzmu czy chuligaństwa nie iść zbyt daleko w ograniczaniu prawa do wolności. Jego zdaniem, prawo do manifestacji "nie powinno być prawem przesadnie limitowanym". - Powinniśmy się skoncentrować na tym, aby bezwzględnie tępić przejawy bandytyzmu czy chuligaństwa w czasie tego typu sytuacji. Równocześnie nie powinniśmy pójść zbyt daleko w ograniczaniu prawa do wolności, bo gdybyśmy uznali, że policja albo samorząd mogą zawsze powiedzieć: "nie" dla manifestacji czy demonstracji, to łatwo dojdziemy do sytuacji, kiedy zawsze będzie padało słowo: "nie" - powiedział Tusk. Zaznaczył ponadto: "Manifestanci i demonstranci mają prawo do głoszenia swoich poglądów, ale nie mają prawa do ciągłego paraliżowania życia miasta, bo to z kolei łamie prawa innych ludzi". Nawiązał też do tego, że prezydent Bronisław Komorowski zlecił w piątek prawnikom prace nad znalezieniem rozwiązań, które - bez zmiany konstytucji - nowelizowałyby Prawo o zgromadzeniach. Zadeklarował, że cały rząd będzie do dyspozycji prezydenta przy tworzeniu zapowiadanych przez głowę państwa zmian w przepisach. - Inicjatywa prezydenta jest w 100 procentach uzasadniona. Nawet jeśli nie zaostrzymy przepisów, to musimy je na pewno uczynić bardziej precyzyjnymi, po to, żeby samorząd, kiedy powie: "Nie zgadzam się na manifestację, bo zagraża to życiu i zdrowiu obywateli" nie był później stroną z definicji przegraną przed sądem. W tej chwili tak jest - powiedział premier. Zwrócił uwagę na negatywne dla samorządów interpretacje i orzeczenia, zarówno Trybunału Konstytucyjnego, jak i Naczelnego Sądu Administracyjnego, kiedy samorządy próbują odmówić zgody na manifestacje, czy demonstracje obawiając się o zdrowie i życie obywateli. Tusk uważa, że trzeba się zastanowić, czy potrzebne jest doprecyzowanie przepisów tak, by samorząd i inne organa władzy publicznej mogły skuteczniej działać prewencyjnie. - W naszej dotychczasowej interpretacji konstytucji i prawa dominuje pogląd, że wolność zgromadzenia i manifestowania swoich poglądów i wolność demonstracji jest ważniejsza od zapisów ustawowych, które dają możliwość samorządowi zapobiegawczego reagowania w takich sytuacjach - zaznaczył. Szef rządu pozytywnie ocenił pracę policji podczas piątkowych zamieszek. Przekonywał, że działania służb, nawet wtedy, gdy wydawały się zbyt brutalne, były bezwzględnie uzasadnione bezpieczeństwem innych obywateli. - Wczorajsze działania policji i służb w Warszawie świadczą o najwyższym profesjonalizmie tych służb. A to, że w takiej sytuacji nie wszystko uda się opanować, nie każdego uda się zatrzymać, jest oczywiste - oświadczył. Premier zwrócił uwagę, że policja działa w takich przypadkach pod ogromną presją. Jak zaznaczył, po tym jak mijają pierwsze emocje, mogą się pojawiać oskarżenia o zbyt brutalne działanie. - Zobaczycie państwo, że za kilka dni grupy, które organizowały po lewej i po prawej strony te zajścia, będą atakowały policję, że działała zbyt brutalnie - mówił Tusk. Podkreślił, że jeśli dochodzi do aktów bandytyzmu, to zadaniem policji jest działać skutecznie. - Nie może być tak, że policja jest bita i bezradna. Państwo praworządne, to jest także takie państwo, które pozwala policji używać środków przymusu bezpośredniego, w taki sposób, który zabezpiecza maksymalnie życie i zdrowie zwykłych obywateli - stwierdził premier. Wielokrotnie powtarzał, że zamieszki w stolicy były aktem wandalizmu i chuligaństwa. Jego zdaniem, podczas tych zajść nie mieliśmy do czynienia "ze sporem między prawicą a lewicą" tylko z "aktami bandytyzmu" i "chuligańskimi przestępstwami". - Najwyższy czas powiedzieć, że nie mamy tutaj do czynienia ze sporem pomiędzy prawicą a lewicą, młodzieżą narodową, młodzieżą pacyfistyczną, lewicową, te zdarzenia można określić słowami, które nie są ze słownika politycznego, to są akty bandytyzmu i przestępstwa o charakterze chuligańskim - podkreślił premier. - Nikt nie powinien w żaden sposób angażować ani majestatu, ani świata idei do tych zdarzeń, bo to są zdarzenia, które zasługują na określenia z zupełnie innego słownika i dlatego tego typu ludźmi zajmować się będą prokuratorzy, policja, a niewykluczone, że już w najbliższej przyszłości straż więzienna - mówił szef rządu. Jak zaznaczył Tusk, "takim językiem należy o tego typu ludziach mówić". Dodał też, że "przemoc fizyczna nie powinna znaleźć żadnego usprawiedliwienia w wyznawanej ideologii". Jak podkreślił, "ktoś, kto niesie biało-czerwony sztandar i chce czcić pamięć Piłsudskiego i Dmowskiego, i równocześnie kopie kogoś po głowie, nie jest patriotą, tylko bandytą". - Jeśli ktoś nazywa siebie "Kolorową Niepodległą" i uważa się za antyfaszystę i bije czy kopie innego człowieka, to nawet nie wie, że bliżej mu do faszysty niż komukolwiek innemu, kto takich rzeczy nie robi - zaznaczył premier. Zapewnił, że sprawcy piątkowych zamieszek będą surowo ukarani. Jak mówił, 30 sędziów jest do dyspozycji, gotowych do najszybszego sposobu reagowania. Podkreślił, że wciąż trwa proces identyfikacji osób, które brały udział w zamieszkach. Tusk mówił też w kontekście zamieszek o "imporcie bojówek z Niemiec, ale także z kilku innych krajów". Nawiązał do tego, że z powodu wydarzeń na Nowym Świecie w piątek zmieniona została trasa defilady historycznej; niektórzy jej uczestnicy relacjonowali, że zostali zaatakowani przez przedstawicieli organizacji lewicowych. Rzecznik warszawskiego Ratusza Bartosz Milczarczyk mówił w sobotę PAP, że do organizatorów defilady dotarły informacje o próbach ataku na jej uczestników. - Cudzoziemcy, którzy zaatakowali uczestników tzw. grup rekonstrukcyjnych to przede wszystkim obywatele Niemiec, ale także wśród nich jest Brytyjczyk, Belg. Ta sprawa była szczególnie gorsząca z oczywistych względów, takich symbolicznych - powiedział Tusk. Ocenił, że bardzo ważną rzeczą po zatrzymaniu tej grupy - "ona jest w tej chwili w odosobnieniu" - jest skuteczne przygotowanie materiału dowodowego przeciwko tym, którzy zaatakowali uczestników tego "pokojowego przedstawienia historycznego". - W tej chwili, według informacji jakie otrzymałem od policji i ministra sprawiedliwości, brakuje nam świadków i poszkodowanych z tego zdarzenia, więc jest rzeczą bardzo ważną, by jak najszybciej świadkowie i ewentualni poszkodowani przedstawili informacje dotyczące tego zdarzenia - powiedział premier. Jak dodał, "na dużo większą skalę rozróby miały miejsce w późniejszych godzinach". Tusk powiedział, że "mieliśmy przede wszystkim do czynienia z bojówkami związanymi z grupami kibicowskimi z całego kraju, także z Warszawy". Podkreślił, że około 2 tys. grup związanych z grupami kibicowskimi zaangażowało się w manifestacje i "bardziej drastyczne zdarzenia". Premier generalnie ocenił, że piątkowe zdarzenia w Warszawie "były bolesne" i miały negatywny wymiar w sensie symbolicznym, "ale skutek tych zdarzeń nie był tak dramatyczny w sensie strat". - Chciałbym po podsumowaniu tego wszystkiego, co się zdarzyło, także w sensie statystycznym, trochę państwa uspokoić - powiedział Tusk. Poinformował, że w wyniku wydarzeń w stolicy straty policji wynoszą około 70 tys. złotych. Ocenił, że nie są one większe niż przed rokiem, gdy również w czasie rocznicy odzyskania niepodległości odbywały się zamieszki. Po piątkowych zamieszkach zatrzymano 210 osób, w tym 95 obcokrajowców. 40 policjantów zostało lekko rannych. Do szpitali przewiezionych zostało 29 osób, które odniosły obrażenia.