- Dzisiejszy kandydat PiS nie jest człowiekiem, który szuka wspólnego rozwiązania z kimkolwiek, tylko zawsze stara się narzucać własny punkt widzenia za cenę nawet najostrzejszego konfliktu - mówił dziś szef rządu w radiu Zet. Dopytywany, czy wygrana Kaczyńskiego byłaby politycznym piekłem, odparł: "tak, nie tylko, że tak sądzę, ale jestem tego pewien". - Trochę mniejszą wagę przywiązuję do takich - na użytek kampanii - przebieranek różnych polityków i dlatego nie mam wątpliwości, kiedy słucham i patrzę na Jarosława Kaczyńskiego, że ewentualne zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego zwiększy problemy w porównaniu do czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, a nie zmniejszy - mówił. - Moja opinia o Jarosławie Kaczyńskim i o tym, w jaki sposób może zdewastować, nie pierwszy raz, polską politykę i polskie życie publiczne pozostaje w mocy. Natomiast poglądy, jakie Jarosław Kaczyński wygłasza w tej kampanii są najbardziej tradycyjne i klasyczne dla niego, tzn. one są zawsze zbudowane przede wszystkim na insynuacji - oświadczył Tusk. Jak podkreślił, istotą działania Kaczyńskiego jest "polityka jako insynuacja, czy konkurencja polityczna jako insynuacja". - Bo kiedy mówi: "my chcemy, żeby Polska była silna", to w domyśle, czy w nawiasie jest: "a oni chcą, żeby była słaba"; "my chcemy, żeby Polska była niezawisła wobec Rosji", tzn., że ktoś chce - wiadomo kto, Platforma, Komorowski, Tusk - żeby była zawisła od Rosji - wyjaśniał premier. Oświadczył, że jest gotów "stanąć w szranki" z każdym politykiem PiS i udowodnić, że w ostatnich 2 latach Polska "zyskała w opinii międzynarodowej i nasza pozycja jest dziś silniejsza niż kiedykolwiek". - Uważam inaczej niż Jarosław Kaczyński, że w polityce wewnętrznej, jak i w polityce międzynarodowej nieustanne wywoływanie konfliktów nie jest znakiem siły - podkreślił. Odnosząc się do zarzutu Kaczyńskiego, że rząd PO-PSL nie zabiega o udział Polski w G20, Tusk odparł: "to nie jest kwestia czynienia czegoś przez rząd (...) mamy szanse być w G20, wtedy, kiedy będziemy jedną z 20 największych gospodarek świata". - Staramy się uzyskać ten efekt stosunkowo szybko (...) nie sądzę, żeby prezydentura Jarosława Kaczyńskiego przyspieszyła ten proces, wręcz przeciwnie - ocenił. Odpowiadając na zarzuty PiS, iż Platforma poprzez zmiany w NBP, KRRiT i mediach publicznych chce zawłaszczyć państwo, premier powiedział: "właściwie już chyba minął czas, kiedy będziemy milczeli wtedy, kiedy pojawiają się tak absurdalne zarzuty". "Żyjemy w kraju, w którym upolitycznienie mediów publicznych osiągnęło pułap nieznany w historii". - Telewizja publiczna stała się - i to w takim niespotykanym wymiarze - sztabem wyborczym jednego z kandydatów, nikt tego nie ukrywa - mówił premier. - Prowadzący dziś media publiczne mówią wprost, że są tam po to, aby wesprzeć Jarosława Kaczyńskiego i PiS; KRRiT, ten skład, który niedługo odejdzie, przejdzie do czarnej historii upolitycznienia mediów - dodał. - Jeśli chodzi o NBP mam wrażenie, że (...) Platforma zagrała tutaj bardzo ekumenicznie, zaproponowaliśmy kandydata, który jest teraz spoza świata polityki - powiedział premier Tusk. Dopytywany o "wpadki" kandydata PO podczas kampanii prezydenckiej premier powiedział: "przyszłość Polski nie zależy od tego, czy Bronisław Komorowski pomyli się w którejś ze swoich wypowiedzi, ale jaki jest". - Wolę Bronisława Komorowskiego, który czasami popełni lapsusus, ale z którym Polska będzie bezpieczna, niż Jarosława Kaczyńskiego, który może się przebrać jeszcze pięć razy w czerwonego kapturka albo w babcię, albo w wilka, ale wiemy, jaki jest i jakiego typu konsekwencje poniesie cały kraj - mówił. - Proponuję śmiać się - bez złośliwości - z każdego wtedy, kiedy się pomyli, natomiast bardzo serio traktować jego rzeczywiste poglądy i to, co rzeczywiście Polakom zaproponuje - zaznaczył Tusk.