Tusk ocenił, że marszałek Sejmu Bronisław Komorowski jest optymalnym kandydatem na prezydenta, "także w tej nowej sytuacji" (po katastrofie smoleńskiej). - Nie zmieniły się również okoliczności, które spowodowały moją decyzję o niekandydowaniu - zaznaczył. W opinii premiera, zwycięstwo lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego w II turze oznaczałoby "wydatkowanie gigantycznej ilości energii i czasu i koncentracji na politycznej wojnie". - Jarosław Kaczyński w roli prezydenta byłby gorszą wersją Lecha Kaczyńskiego. A i wtedy nie było łatwo - zaznaczył premier. - Nieustanna konfrontacja między Lechem Kaczyńskim a rządem teraz nabrałaby gwałtownego przyspieszenia. Z racji temperamentu Jarosława Kaczyńskiego, determinacji, ale też bardzo wyraźnie odczuwalnej chęci odwetu na mnie i Platformie - tłumaczył Tusk w wywiadzie. Według niego - prawda o tym, jak obecnie postrzega Polskę lider PiS i jego obóz - to nie są słowa szefowej jego sztabu wyborczego Joanny Kluzik-Rostkowskiej czy rzecznika sztabu Pawła Poncyljusza. - PiS jest taki jak Macierewicz, ksiądz Rydzyk czy Mariusz Kamiński, jak Ziobro, Jacek Kurski czy Pospieszalski - uważa. - Taka też będzie prezydentura Jarosława Kaczyńskiego. To jest totalna wojna także w imię zemsty, bo przecież w tym obozie rośnie obsesja dotycząca Smoleńska, obsesja wojny domowej - podkreślił Tusk. Jak zauważył, im bardziej Jarosław Kaczyński "udaje germanofila i rusofila, centrystę i lewicowca, im grubszy pancerz na siebie zakłada, tym ten skrywany płomień nienawiści jest w nim większy". - Dlatego jest tyle przebrań, tyle hochsztaplerki w tej kampanii, bo trzeba bardzo udawać, żeby schować to, co naprawdę w nim jest - powiedział premier. Jak ocenił, temu "groźnemu, czarnemu heroizmowi, rzekomo romantyczno-żałobnemu, a w istocie odwetowemu, trzeba umieć przeciwstawić podobną skalę pozytywnych emocji". - Możemy mieć teraz 5 lat wojny albo spokoju. Wybory 4 lipca - dodał. Premier w wywiadzie podkreślił, że wie, co należy zrobić jesienią. - Chce bezwzględnie we wrześniu dać obiecane 7-proc. podwyżki nauczycielom - zapowiedział. Tusk zaznaczył, że "analizował sprawę", a zarobki nauczycieli - mimo istotnych podwyżek w ostatnich dwóch latach - są nadal niskie. - Oznacza to konieczność jeszcze większego zdyscyplinowania budżetu - zaznaczył premier. Mówiąc o innych planach rządu na jesień, premier zapowiedział powrót do głosowania nad reformą służby zdrowia. Poinformował, że minister zdrowia Ewa Kopacz we współpracy z Radą Gospodarczą Jana Krzysztofa Bieleckiego przez wiele miesięcy pracowali na tym, "aby projekt był lepszy od tego odrzuconego przez (prezydenta) Lecha Kaczyńskiego". - Musimy to przeprowadzić, aby uratować szpitale. To nie jest łatwe zadanie, a do tego musimy mieć akceptację prezydenta - podkreślił Tusk. - Mamy dwa wielkie, choć może mało efektowne projekty legislacyjne dotyczące sposobów wydawania pieniędzy publicznych - powiedział premier, dodając, że chodzi o tzw. regułę wydatkową i regułę budżetową. - Dlatego twierdzę, że Jarosław Kaczyński byłby zagrożeniem dla tych spokojnych, i będę to cały czas podkreślał, wcale nie radykalnych i niezbyt kosztownych dla ludzi, ale posuwających nas do przodu zmian - zaznaczył szef rządu. Według premiera "nie ma wątpliwości, że ewentualne zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich oznaczałoby początek krucjaty politycznej". - Byliśmy tego świadkami przez dwa lata w wykonaniu Lecha Kaczyńskiego, ale to było nic w porównaniu z tym, do czego jest zdolny Jarosław - podkreślił Tusk w wywiadzie dla "Polityki", która ukaże się w środę. - Krucjata polityczna - jak mówił - polega na tym, że prezydentem zostaje się po to, aby stać na czele opozycji i robić wszystko przeciwko rządowi i większości, aby de facto odwrócić wynik wyborów, który tak bardzo dotknął Jarosława Kaczyńskiego. Premier, pytany o to, że Kaczyński zapowiada wzmocnienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej, zaznaczył, że prezes PiS obiecuje zrównanie dopłat dla polskich rolników z krajami starej Unii - "co zresztą i tak zostało przesądzone w 2004 roku, a jednocześnie działa w jednej partyjnej frakcji z Brytyjczykami, którzy uważają, że dopłaty są za duże i są przeciwnikami dotychczasowej unijnej polityki rolnej". - Co w ten sposób można załatwić oprócz opowiadania bajek? - pytał premier, przypominając jednocześnie, że to Platforma należy do największej europejskiej rodziny politycznej. Według premiera, prezes PiS i jego partia próbują zawłaszczyć "pewne tęsknoty, potrzeby, wzruszenia". Jak podkreślił także PO "dociera do tego typu emocji". - To już nie jest tak, że jeśli ktoś śpiewa hymn ze łzami w oczach, wiesza flagę narodową, ma w domu portret Piłsudskiego i tęskni czasami za epoką jagiellońską, to musi być wyborcą PiS - zaznaczył szef rządu, dodając, że obecnie taki bywa też wyborca Platformy. - PiS nie ma już monopolu na takie wzruszenia i czuje, że ta wyłączność należy do przeszłości. I być może dlatego podkręca nastroje - uważa premier. Tusk pytany był także o koalicję Platformy z PSL i pozycję Stronnictwa po słabym wyniku Waldemara Pawlaka w I turze wyborów. - Wydaje mi się, że ocena naszej koalicji z PSL nie wypada źle - zaznaczył. Według premiera, wybory prezydenckie "ludowcom nigdy nie służyły". - Ale czy to moment na zmianę koalicjanta? Ludzie by pomyśleli o nas: "kupią i sprzedadzą wszystko, byleby utrzymać się przy władzy" - ocenił. Jeśli chodzi o pozyskanie głosów lewicowego elektoratu 4 lipca - mówił premier - kluczowym pytaniem jest, nie "kto jakiej sztuczki użyje", ale "kto dotrze z racjonalnym i uczciwym przekazem do wyborców lewicowych". - Dlatego mam szacunek do Komorowskiego, że nie przebiera się, nie krzyczy, że jest lewicowcem, bo nim nie jest. Kaczyński robi to, gdyż bardzo dobrze czuje się w politycznej hochsztaplerce - podkreślił. Według Tuska, pierwszorzędną sprawą przed II turą jest przekonanie wyborców lewicy, że dla niej dobrą perspektywą jest posiadanie "poważnego partnera w centrum, partnera, który nie udaje, że jest lewicą, ale szanuje konkurenta, nie koniunkturalnie, ale z istoty swej natury". - Czyj zatem przekaz jest prawdziwszy: Komorowskiego, który mówi: nie jestem wasz, ale całym dorosłym życiem udowadniałem, że umiem się porozumieć dla wyższych celów, czy Kaczyńskiego, który mówi: nienawidziłem was, ale zmieniłem się po Smoleńsku, teraz jestem prawie jak wy? - pytał premier. Według niego, dużo ważniejsza jest otwarta rozmowa z wyborcami lidera SLD Grzegorza Napieralskiego niż "dwuznaczny handel". Premier ocenił także, że "nigdy w historii" media publiczne nie działały "tak jawnie jako sztab jednego kandydata". - Gdy podejmowałem decyzję, aby nie zwiększać w budżecie wydatków sztywnych (...) i nie chciałem zapisywać konkretnej corocznej kwoty na media publiczne - w najczarniejszych snach nie sądziłem, że będziemy mieli w telewizji tak cynicznych politycznych graczy - zaznaczył Tusk. Według niego, telewizja "w ostatnich latach rządów Jaruzelskiego nie była tak stronnicza jak obecna". - Przyznaję, rzeczywiście zabrakło mi wyobraźni, że można coś tak cynicznego zrobić z mediami publicznymi, ale jednak uważam, że to, co robią w nich Kaczyński z Napieralskim, jest grzechem o wiele cięższym niż mój brak wyobraźni - ocenił premier. Pytany o rolę Kościoła w kampanii wyborczej, szef rządu powiedział, że "zaangażowanie się tak wielu księży w kampanię polityczną dużo więcej mówi nam o samym Kościele niż o Kaczyńskim czy Komorowskim". - Z punktu widzenia kanonów chrześcijańskich, co niektórzy księża czasami przyznają, Komorowski jest lepszym kandydatem niż Kaczyński. Chodzi więc o podziały polityczne wśród nich samych, a nie ocenę wartości chrześcijańskich u obu kandydatów - ocenił premier. - Do tego możemy jeszcze dołożyć dramatycznie innych niż kiedyś liderów związkowych z Solidarności, którzy zaangażowali się z taką mocą po stronie Kaczyńskiego - dodał premier. Jak dodał, zarówno dla niego samego, jak i dla Komorowskiego "największą satysfakcją" będzie wygrana kandydata PO "mimo tych okoliczności".