Przed południem na Pałacu Prezydenckim odsłonięto tablicę upamiętniającą katastrofę smoleńską i jej ofiary, w tym parę prezydencką Marię i Lecha Kaczyńskich. Tablicę, która znajduje się na skrzydle Pałacu, odsłonili szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski oraz wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz. Podczas odsłaniania tablicy zebrani wokół ludzie skandowali: "hańba, hańba", "to przykład arogancji władzy". Zdaniem osób czuwających przy "krzyżu smoleńskim", tablica nie jest dość okazałym upamiętnieniem ofiar. Ich zdaniem powinny być upamiętnione pomnikiem, a nie tablicą. Również w ocenie posłów PiS tablica to niesatysfakcjonujące rozwiązanie. Premier pytany, jak ocenia wmurowanie tablicy ocenił, że ta "szybko podjęta" inicjatywa powinna powoli rozładowywać emocje. - Już nikt nie będzie mógł kwestionować dobrej woli pana prezydenta, jeśli chodzi o potrzebę trwałego upamiętnienia masowej żałoby po śmierci prezydenta (Lecha Kaczyńskiego), jego małżonki i ofiar smoleńskich. Mam nadzieję, że wszyscy odbiorą to jako znak dobrej woli, a nie jako coś, co ma prowokować kolejne zdarzenia - powiedział Tusk dziennikarzom w Sejmie. Jego zdaniem "trudno się czepiać tej decyzji", bo - jak ocenił - "na pewno idzie w stronę, której oczekują najbardziej przejęci całą sytuacją". Dodał jednocześnie, że trudno od niego oczekiwać "trafnych diagnoz co do zachowania naprawdę niedużej grupy ludzi, jeśli chodzi o tych najbardziej zdeterminowanych, a czasami fanatycznych ludzi, którzy wokół krzyża próbują wytworzyć atmosferę narodowych emocji i narodowego konfliktu". - Warto wreszcie stanowczo powiedzieć, że służby państwowe, prezydent, władze miasta nie są od tego, żeby wykonywać oczekiwania nawet najbardziej zaangażowanych grup ludzi, ponieważ te oczekiwania są bardzo sprzeczne. Niektórzy chcą jednego rozwiązania, inni drugiego. Od tego jest demokratycznie wybrana władza, w tym przypadku prezydent państwa i prezydent miasta, żeby rozstrzygać te problemy i podejmować decyzje. One nie wszystkim będą się podobały - powiedział Tusk. Jak dodał, "z całą pewnością rozwiązanie tego problemu nie jest po to, żeby kilku posłów z PiS-u miało satysfakcję, tylko żeby godnie upamiętnić to miejsce, żeby w końcu zakończyć ten momentami żenujący spektakl". Premier nazwał "bardzo przesadzoną" atmosferę w mediach, że na Krakowskim Przedmieściu jest "prawie przedsionek wojny domowej". - Namawiam do nabrania dystansu i zdroworozsądkowego spojrzenia na to. ale na pewno trzeba krok po kroku sprawę kończyć - dodał szef rządu. Opowiedział się za przeniesieniem krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, ale dodał jednocześnie, że "nie widzi żadnego dramatu, kiedy krzyż tam stoi, ludzie podchodzą i się modlą". - Moim zdaniem problem polega na tym, że nieostrożnie narósł dramat, którego tak naprawdę nie powinno być. Bo dramat zdarzył się pod Smoleńskiem, natomiast te polityczno-żałobne gry to już nie jest dramat, tylko widowisko - być może emocjonujące dla mediów, a moim zdaniem niewarte aż takiej uwagi. Oczywiście, że miejsce tego krzyża powinno być w kościele, skoro znalazła się grupa ludzi, która chce z niego zrobić nieustanny znak politycznego protestu w tym miejscu. Bo przecież to jest powód, dlaczego ten krzyż zaczyna dzielić, a nie łączyć. Sam znak krzyża w Polsce nikogo nie dzieli - powiedział szef rządu.