Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski poinformował we wtorek, że - wbrew wcześniejszym ustaleniom - krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego nie zostanie przeniesiony do kościoła św. Anny. Według niego, o dalszych losach krzyża powinien decydować Kościół. Decyzja ta ma związek z zamieszkami, do jakich doszło podczas próby przeniesienia krzyża - protestujący pod krzyżem nie chcieli dopuścić do niego ani harcerzy, ani towarzyszących im duchownych. Doszło też do przepychanek po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia, gdzie strażnicy miejscy powstrzymywali napierający tłum przeciwników przenoszenia krzyża. Pytany o tę decyzję premier Donald Tusk powiedział na konferencji prasowej w Sejmie, że pamięta "tamte godziny, dni i tygodnie po samej katastrofie (smoleńskiej) i każdy przyzwoity Polak odczuwał to w bardzo serdeczny sposób i był tym naprawdę przejęty". - Ja rozumiem emocje, szczególnie tych, których katastrofa dotknęła bezpośrednio - podkreślił premier. Jednak - zdaniem szefa rządu - "jeśli pamięć o ofiarach i krzyż używa się bezpośrednio do polityki (...) to jest to poza granicami dobrego smaku i przyzwoitości". - Krzyż przed Pałacem Prezydenckim używany jest nie tylko w związku z emocjami, ale też w związku z interesem politycznym. Nie ma się co oszukiwać - dodał Tusk. W jego ocenie, "krzyż, jako symbol nie zasługuje na takie traktowanie". Jak mówił, "ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy dzisiaj w Polsce to awantury i bijatyki o krzyż". Wyraził nadzieję, że "te emocje ostygną i że wola tych, którzy zainicjowali modlitwy, palenie świeczek w tym miejscu - harcerzy, księży, mieszkańców Warszawy i z całej Polski - będzie uszanowana przez radykałów politycznych i religijnych, którzy z tego miejsca będą chcieli uczynić bastion, ale raczej bastion polityki niż refleksji". - Może trzeba dać czas czasowi - jak mawiają Anglicy - i może te emocje wygasną. Jeśli nie, to trzeba będzie przeprowadzić akcję porządkową, jeśli w przyszłości nie będzie innego wyjścia - dodał premier.