- My zresztą też chcieliśmy - i to była wspólna decyzja władz, rządu, Sejmu, ministra spraw wewnętrznych - żeby nie bronić dojścia związkowcom, żeby nie było poczucia, że tu są tarcze, kaski, płoty, a z tamtej strony kije, kamienie czy jeszcze ostrzejsze formy protestu - powiedział premier dziennikarzom w Sejmie. - Moim zdaniem można powiedzieć głośno, co się nie podoba w Polsce, można głośno powiedzieć, jak się bardzo nie lubi Tuska, ale można to robić bez agresji. I z drugiej strony władza może tak przygotować bezpieczeństwo obywateli i instytucji, żeby nie było, żeby nie sprawiało to wrażenia, że w Polsce jest jakiś bardzo ostry konflikt społeczny - dodał. Szef rządu ocenił, że "jest dużo powodów do niezadowolenia, ale nie ma ostrego konfliktu społecznego". - Na szczęście, bo szczególnie w tych trudnych czasach, lepiej radzą sobie państwa, w których takich ostrych konfliktów nie ma, a ja chciałbym, żeby Polska sobie jak najlepiej poradziła - dodał. Jak powiedział, "związkowcy protestują, bo takie jest zadanie związków". - Nie zgadzam się z nimi, ale nie narzekam na fakt, że od czasu do czasu na ulicach pojawiają się demonstrujący, tym bardziej, że wiele ich uwag ma społeczny sens i pokazuje wiele spraw, które bolą ludzi - zaznaczył. Pytany, gdzie spędzi sobotę, odpowiedział, że "z oczywistych względów" w Warszawie. Od środy trwają w Warszawie Ogólnopolskie Dni Protestu, zorganizowane przez OPZZ, "S" i Forum Związków Zawodowych. Do protestów pod ministerstwami i w miasteczku namiotowym pod Sejmem przyłączyły się także inne związki. Kulminacją akcji ma być wielotysięczna manifestacja pod hasłem "Dość lekceważenia społeczeństwa".