- Ja mam poczucie takiego podwójnego zażenowania, (dotyczącego także) z całą pewnością zachowania niektórych świadków tych przykrych zdarzeń; ktoś powie tego upadku autorytetu, nawet nie politycznego, tylko związanego z osiągnięciami twórczymi Piesiewicza jako scenarzysty, adwokata, ale też po części jako polityka - powiedział Tusk w radiu TOK FM. Jak dodał, zbyt wiele wokół tej sprawy jest agresji wynikającej z charakterystyki mediów, które się tym zajmują, ale równocześnie - jak przyznał - nie podziela "takiego świętego oburzenia" tych, którzy uważają, że coś strasznego się dzieje dlatego, że ujawniana jest prawda. - Wszędzie jest kwestia smaku i pewnych granic. My tego prawem nie opiszemy, to jest bardziej sprawa wyczucia, gdzie jest granica, do której się zbliżamy i której nie należy przekraczać, zarówno jeśli chodzi o własne zachowania, ale też o zachowania mediów wobec takich przypadków - powiedział premier. Zaznaczył, że nie można dzisiaj bronić zachowań Piesiewicza, skoro zdecydował się on być osobą publiczną, w tym reprezentantem, bo one są nie do obrony. - Nie mówię tutaj o wymiarze karnym, bo o tym będzie decydowała prokuratura i sąd, ale też w żadnym wypadku nie dołączałbym się do tych, którzy skaczą dzisiaj po nim (Piesiewiczu) bez umiaru - podkreślił Tusk. Pytany o decyzję Piesiewicza o zawieszeniu członkostwa w klubie PO, ocenił, że są to decyzje dość oczywiste. - Jeśli chodzi o karę, którą przyjdzie mu zapłacić, ona i tak będzie bardzo duża, nie mówię tylko o tym przyszłym procesie związanym z nielegalnymi aspektami, ale też o życiu - powiedział szef rządu. Jak zaznaczył, nie widzi powodu, żeby oburzać się na tych, którzy głośno mówią o tej sprawie, ale też nie widzi powodu, żeby "dokładać swoje". Prokurator krajowy Edward Zalewski powiedział we wtorek w Radiu ZET, że zebrany w sprawie senatora materiał dowodowy jest wystarczający do postawienia mu zarzutu "posiadania, a także używania, a właściwie nakłaniania i ułatwiania używania środków psychotropowych innym osobom". Prokuratura wystąpiła już do Senatu o uchylenie immunitetu Piesiewiczowi, senator sam się go zrzekł. Piątkowa "Rzeczpospolita" podała, że w połowie października do redakcji "Rz" zgłosiła się kobieta, która twierdziła, że "ma nagrania kompromitujące jednego z wpływowych senatorów Platformy". W piątek "Super Express" zamieścił na swojej stronie internetowej film, który ma być dowodem, że Piesiewicz nie dość, że posiadał narkotyki, to je zażywał. "SE" napisał, że jedno z nagrań senator obejrzał w towarzystwie dziennikarza "SE"; Piesiewicz zaprzeczył jednak, że zażywał narkotyki. "To nie była kokaina, ale sproszkowane lekarstwa" - mówił "SE" Piesiewicz. Z kolei tygodnik "Wprost" poinformował o prowadzonym przez prokuraturę postępowaniu, które wszczęto po doniesieniu samego Piesiewicza. Senator twierdził, że padł ofiarą grupy szantażystów. 18 listopada na zlecenie śledczych doszło do zatrzymania osób wskazanych przez parlamentarzystę PO. Jak nieoficjalnie dowiedział się "Wprost", zatrzymani oskarżyli Piesiewicza o posiadanie kokainy. Prokurator krajowy Edward Zalewski potwierdził, że toczy się postępowanie związane z "szeroko rozumianym szantażowaniem pana senatora". Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur informowała, że praska prokuratura na początku grudnia wystąpiła z wnioskiem o uchylenie immunitetu senatorowi Piesiewiczowi. Piesiewicz powiedział "Wprost", że sam poprosił o uchylenie immunitetu i wyraził zgodę na pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej. "Złożyłem pismo do marszałka Senatu. Zostałem pomówiony i chcę złożyć w tej sprawie wyjaśnienia w prokuraturze. Na temat samego śledztwa nie mogę się wypowiadać. Mogę tylko powiedzieć, że pomówienia są jego niewielkim fragmentem" - mówił tygodnikowi senator PO.