O tym, że pracownicy kancelarii premiera dostali w sumie 169 tys. zł nagród poinformowało we wtorek radio RMF FM. Stacja powołuje się na analizy Najwyższej Izby Kontroli z wykonania zeszłorocznego budżetu przez kancelarie premiera i prezydenta. Jak podało radio, pracownicy Kancelarii Prezydenta otrzymali łącznie 450 tys. zł. W kancelarii premiera nagrody przyznawano w kwocie od kilku do kilkunastu tysięcy złotych na osobę. Dostało je 16 osób, m.in. ministrowie Tomasz Arabski i Jacek Cichocki oraz wiceminister zdrowia Marek Haber. Premier nie wziął w zeszłym roku żadnej nagrody. Radio podało, że premier zdenerwował się, gdy dotarła do niego informacja o gratyfikacjach dla jego podwładnych. - To ja podejmowałem decyzję, to ja przyznaję nagrody, a więc nie jestem zaskoczony, że je przyznałem - odparł premier, pytany o tę kwestię podczas konferencji prasowej posiedzeniu rządu. Jak zaznaczył, przyznał nagrody bardzo świadomie. - Inaczej niż moi poprzednicy, którzy nagrodę traktowali jako automatyczne dopisanie do wynagrodzenia - powiedział szef rządu. - Kiedy zostałem premierem, zamknąłem ten niezdrowy mechanizm, że nagroda należy się każdemu i zawsze, tzn. że jest de facto dodatkowym elementem pensji. Wystarczy porównać nagrody przyznane przez poprzedniego premiera Jarosława Kaczyńskiego dla swoich współpracowników - to było 2 mln zł - w porównaniu do 160 tys. zł, które ja przyznałem - powiedział Tusk. Jak zaznaczył, przyjął zasadę, że "nagroda musi być nagrodą za ponadstandardowe, jakieś nadzwyczajne osiągnięcie konkretnego urzędnika". - To jest cała różnica pomiędzy poprzednikami a naszym rządem - powiedział Tusk. Dodał, że w sposób bardzo umiarkowany korzystał z funduszu nagród i wyłącznie wtedy, kiedy "miał przekonanie, że ktoś osiągnął wynik wyraźnie lepszy niż tego można było oczekiwać".