Kwestia rzekomej "bezpłatności" poselskiego urlopu byłego ministra sportu to niejedyne świadectwo chęci jak najdłuższego oderwania się od pracy. Dzięki umiejętnemu rozplanowaniu przysługującego mu urlopu od wykonywania obowiązków poselskich Mirosław Drzewiecki przeciągnął swój urlop na blisko dwa miesiące. Drzewiecki nie tylko nie pojawia się w Sejmie, przez całą kadencję o nic nie pytał i nie zgłaszał interpelacji. Nie pracuje też w Sejmie w żadnej z komisji, co powoduje, że formalnie jedynym jego obowiązkiem jest uczestnictwo w posiedzeniach całego Sejmu. Gdyby pracował w jakiejkolwiek komisji, byłby zobowiązany do udziału w jej posiedzeniach, a ewentualne nieobecności musiałby usprawiedliwiać. Nie mając takiego obowiązku, musi brać udział tylko w przypadających co dwa tygodnie posiedzeniach Sejmu. Co za tym idzie, branie urlopu tylko na te dni powoduje, że formalnie nie można mu nic zarzucić, a dietę można odebrać tylko, kiedy urlop przekracza w sumie 14 dni. To właśnie wykorzystał Mirosław Drzewiecki. Jego tegoroczne urlopy przypadają na posiedzenia od 9 do 12 lutego - 4 dni, od 17 do 19 - 3 dni, i kolejny - od 3 marca, też obejmujący posiedzenie Sejmu. Dopiero ten ostatni urlop przekroczył dopuszczalne 14 dni, więc Drzewiecki straci pewnie 2,5 tysiąca złotych diety, bo tak nakazuje Regulamin Sejmu. Nie straci natomiast ponad 10 tysięcy złotych uposażenia, ponieważ jego nieobecności na posiedzeniach były usprawiedliwione - urlopem... Drzewiecki w październiku 2009 r. został odwołany z funkcji ministra sportu w związku z tzw. aferą hazardową. Według materiałów CBA, on oraz były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski mieli lobbować na rzecz biznesmenów z branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka i Jana Koska. Obaj temu zaprzeczyli.