Gmyz był pytany o to, kto wymyślił tytuł tekstu, który tak głośnym echem odbił się w Polsce. Dziennikarz odpowiedział krótko: "Tytuły są domeną redakcji. Zwłaszcza na pierwszej stronie". Co zaskakujące, Gmyz przyznał, że w "czasie procesu redakcyjnego" opowiadał się za tym, żeby nie pisać o materiałach wybuchowych, ponieważ - jak stwierdził - "na tym etapie nie był specjalistą od pirotechniki". Jeden z redaktorów miał zdecydować jednak, że skoro dwa źródła Gmyza powiedziały o "trotylu i nitroglicerynie", to takie sformułowania powinny być w tekście. Gmyz powiedział, że taką decyzję podjął "jeden z zastępców redaktora naczelnego, który nie został zwolniony". A więc Andrzej Talaga. Zwolnienia po publikacji W związku z publikacją "Trotyl we wraku Tupolewa" Rada Nadzorcza Presspubliki, wydawcy "Rzeczpospolitej", rekomendowała w poniedziałek zarządowi odwołanie red. naczelnego "Rz" Tomasza Wróblewskiego, jego zastępcy Bartosza Marczuka, szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego oraz autora tekstu red. Cezarego Gmyza. Na stanowisku pozostał Andrzej Talaga. W oświadczeniu Rada oceniła, że "dziennikarze związani z publikacją nie mieli podstaw do stwierdzenia, że we wraku tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny", a tekst uznała "za nierzetelny i nienależycie udokumentowany". W ubiegłym tygodniu "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy na wraku samolotu Tu-154M w Smoleńsku znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła, że są takie ustalenia; wskazała, że znalezione ślady mogą oznaczać obecność substancji wysokoenergetycznych. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych - podkreśliła prokuratura.