Niedawno w Poznaniu policjanci ostrzelali samochód nastolatków, których wzięli za groźnych bandytów. W nocy z soboty na niedzielę, w trakcie zamieszek w Łodzi, policjanci użyli broni gładkolufowej, w której przez pomyłkę znalazły się ostre naboje... Ostrzegali czy nie ostrzegali? W nocy z 29 na 30 kwietnia na jednym z poznańskich skrzyżowań nieumundurowani funkcjonariusze próbowali zatrzymać samochód, którym jechało dwóch młodych chłopaków. Policjanci przekonani, że w roverze znajduje się groźny przestępca, użyli broni. W masce auta znaleziono 20 dziur po kulach. 19-letni Łukasz, który siedział za kierownicą auta, zmarł pomimo reanimacji. Miał przestrzeloną głowę. Jego rówieśnik, Dawid, trafił do szpitala w stanie ciężkim. Prawdopodobnie nie będzie chodził. Więcej na ten temat Policja twierdzi, że zaczęła strzelać dopiero po ostrzeżeniu, kiedy kierowca rovera próbował uciekać. Inaczej twierdzi Dawid. - Nie było żadnych sygnałów, żadnej odznaki. Nic, tylko pistolety i "Stać!". Jakby było coś takiego, to byśmy się zatrzymali. Chociaż kogut na dachu, byłoby wiadomo o co chodzi, ale to wyglądało jak napad, a nie jak zatrzymanie przez policję - powiedział reporterowi RMF poszkodowany chłopak. Więcej na ten temat Także jeden ze świadków zeznał, że policjanci zaczęli strzelać bez ostrzeżenia. Rozmawiał z nim reporter RMF: Szef wielkopolskiej policji czeka na zbadanie sprawy, ale broni już teraz swoich ludzi. - Policjanci dawali wyraźne znaki, że są policjantami - zapewniał komendant Henryk Tusiński na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Posłuchaj: - Kluczem do oceny całego zdarzenia będzie wyjaśnienie, czy kierujący samochodem marki Rover uciekał policjantom i czy stworzył realne zagrożenie życia dla tych policjantów. To będzie odpowiedź: czy mieli prawo użyć broni w tym przypadku - mówił komendant. Śledztwo w sprawie zostało przeniesione z Poznania do prokuratury okręgowej w Zielonej Górze. To tamtejsi prokuratorzy od piątku przesłuchują policjantów biorących udział w akcji. Po zakończeniu przesłuchań okaże się, czy ich wyjaśnienia są wiarygodne, czy też policjanci staną się w tej sprawie oskarżonymi. Kto załadował ostre naboje? W nocy z 8 na 9 maja w Łodzi 19-letni mężczyzna zginął, a kolejne trzy młode osoby zostały ranne w wyniku postrzelenia przez policjantów interweniujących po tym, jak pseudokibice zaatakowali studentów świętujących juwenalia. Dziś w szpitalu zmarła 23-letnia dziewczyna ranna w głowę. 19-latek, który zmarł w wyniku rany postrzałowej podczas zamieszek w Łodzi, został trafiony pociskiem z naboju bojowego - wynika z ustaleń Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która prowadzi śledztwo w tej sprawie. Dzisiaj przeprowadzona została sekcja zwłok mężczyzny. Więcej na ten temat Dwie kolejne osoby z ranami postrzałowymi walczą o życie. W stanie krytycznym jest postrzelony w twarz 19-latek. Stan 22-letniej kobiety, która jest już po operacji, lekarze określają jako stabilny. Chociaż trudno w to uwierzyć - doszło do pomyłki. Wśród bezpiecznej, gumowej amunicji, w broni policjantów znalazła się pewna partia amunicji ostrej. Zanim funkcjonariusze się zorientowali, było już za późno. - Zostało takich strzałów oddanych sześć. Niestety trzy z nich trafiły ludzi - mówił Tokarski. Nie wiadomo jeszcze, kto popełnił błąd. Wiadomo jednak, że policjant powinien odróżnić nabój gumowy od bojowego. - One są znakowane po pierwsze napisem, ten napis określa jaki to jest rodzaj pocisku. Również posiadają pewnego rodzaju oznaczenia mechaniczne, czyli rodzaj wycięć tak aby w warunkach trudnej widoczności można je było rozróżnić - wyjaśnia Tokarski. Niestety łódzkim policjantom się to nie udało. W związku z sobotnimi w Łodzi komendant miejski policji, Jan Feja, i jego zastępca, Sylwester Stępień, podali się do dymisji. Komendant wojewódzki, Jan Staniecki, przyjął ich dymisję i oddał się do dyspozycji ministra spraw wewnętrznych i administracji, który odwołał go ze stanowiska. Więcej na ten temat Na miejscu tragedii był dziś reporter RMF: Dlaczego źle się dzieje? - Niedobrze się dzieje. Przede wszystkim chyba brak elementarnego wykształcenia. Nie może być tak, że policja bierze ostrą amunicję na tego rodzaju akcje. To jest pomylenie z poplątaniem - mówi o zajściach w Łodzi były szef MSW i twórca UOP-u, Krzysztof Kozłowski. Gość Faktów RMF zwraca jednak uwagę, że obecna sytuacja w policji ma też swoje głębsze przyczyny. - Źle się dzieje w policji, ale za to są odpowiedzialni ludzie, którzy z mandatu politycznego powinni ją nadzorować. To nie jest tak, że można zostawić policję samą sobie i niech się martwi - mówi Kozłowski. - Nie można szkolić ludzi, nie można egzekwować przepisów w momencie, kiedy komendanci są zajęci problemem, czy zostaną na swoich stanowiskach, czy nie. Czy ten minister, który był dwa miesiące, zostanie jeszcze przez tydzień. Kto będzie następny, a ten następny, czy będzie przez miesiąc, czy przez pół roku, czy przez rok. To wszystko razem powoduje stan absolutnej destabilizacji wewnątrz policji - uważa były szef MSW. Więcej na ten temat