25-letni pracownik koszalińskiego escape roomu poparzony w pożarze, który wybuchł w budynku przy ul. Piłsudskiego, został przesłuchany przez prokuratura w niedzielę w specjalistycznym szpitalu w Gryficach. Pozwolił na to jego stan zdrowia. Pokrzywdzony został przesłuchany w charakterze świadka. Jak poinformował Gąsiorowski, mężczyzna zeznał, że tego dnia, gdy w escape roomie było pięć dziewcząt, wszystko na początku przebiegało normalnie. Dziewczęta były w dobrych nastrojach. Były to urodziny jednej z nich. 25-latek podczas przesłuchania miał mówić, że postępował zgodnie z procedurą, z której został przeszkolony, tzn. zwracał uwagę, jak dziewczęta się bawią. "On je widział, one miały możliwość komunikowania się z nim" - poinformował Gąsiorowski. "Myślał, że uda mu się ją dokręcić" Według relacji mężczyzny, jak powiedział rzecznik prokuratury, "w pewnym momencie usłyszał, że coś się dzieje z jedną z butli gazowych, znajdujących się w pomieszczeniach. Zauważył, że ulatnia się gaz i próbował to opanować. Myślał, że uda mu się ją dokręcić. Nic to nie dało. Nagle wybuchły płomienie. Doznał pierwszych poparzeń". "Płomienie były coraz większe i gdy zorientował się, że jest to bardzo duży pożar i nie będzie miał już dostępu do drzwi, które należałoby otworzyć, by dziewczęta mogły opuścić pomieszczenie, będąc poparzonym, odczuwając ból, wybiegł na zewnątrz, dobiegł do pierwszych osób, które przebywały na zewnątrz i krzyczał, by wzywano pomoc, straż pożarną" - powiedział rzecznik prokuratury. Świadek podał, że zatrudnił go Miłosz S., któremu prokuratura postawiła zarzut związany z pożarem w escape roomie, i który decyzją sądu został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. "Podejrzany zorientował go, co będzie należało do jego obowiązków, jakiego rodzaju pokoje zagadek są w tym escape roomie" - mówił Gąsiorowski. Pracę zaczął w grudniu Zaznaczył, że 25-latek pracował w escape roomie od początku grudnia minionego roku z przerwą świąteczną. "Okres jego zatrudnienia był bardzo niedługi" - dodał. Do tragicznego pożaru w escape roomie w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88 doszło 4 stycznia po godz. 17.00. Zginęło pięć 15-letnich dziewcząt, uczennic jednej klasy, trzeciej "d" Gimnazjum nr 9, obecnie SP nr 18. Zatruły się tlenkiem węgla, który, według wstępnych ustaleń prokuratury, ulatniał się z butli gazowej, z której gaz dostarczany był do urządzeń grzewczych budynku. Jak podał "Super Express", dziewczęta z pokoju zagadek zadzwoniły do straży pożarnej i do rodziców. Pogrzeb ofiar pożaru odbędzie się w czwartek, 8 stycznia. Spoczną obok siebie na koszalińskim cmentarzu.