Tym samym potwierdziły się dotychczas nieoficjalnie informacje o czterech śmiertelnych ofiarach tragedii. Wcześniej wydobyto ciała dwóch innych zabitych górników. Jak podał Wyższy Urząd Górniczy (WUG) dwie ofiary - w wieku 35 i 45 lat - to pracownicy "Boryni". Pierwszy z nich miał dwoje, drugi troje dzieci. Dwaj pozostali górnicy byli zatrudnieni w Zakładzie Odmetanowania Kopalń (ZOK). Starszy z nich, 50-latek, zostawił dwoje dzieci; drugi miał 22 lata i był kawalerem. W wybuchu zostało poszkodowanych 23 innych górników. 19 z nich trafiło do śląskich szpitali. Według przedstawicieli Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW), do której należy kopalnia, stan pięciu rannych jest ciężki. Górnicy doznali różnego rodzaju obrażeń - od potłuczeń i złamań po mniej lub bardziej rozległe oparzenia. Akcja wydobywania rannych i ciał zabitych była trudna i długotrwała. Z każdym poszkodowanym na noszach ratownicy górniczy musieli przejść kilka kilometrów dzielących miejsce tragedii od szybu. Po wydobyciu na powierzchnię wszystkich rannych i ofiar śmiertelnych akcja ratowników górniczych koncentruje się teraz na stworzeniu w wyrobisku takich warunków, by w niedalekiej przyszłości eksperci mogli tam przeprowadzić wizję lokalną. W kopalni w czwartek zbiera się komisja ekspercka. Po południu do Jastrzębia przyjechał wicepremier minister gospodarki Waldemar Pawlak. W związku z wypadkiem prezydent Jastrzębia Zdroju ogłosił żałobę w mieście. Potrwa ona od godz. 12.00 w czwartek do godz. 12.00 w sobotę. Z apelem o "godne i pełne poszanowania dla bólu rodzin ofiar katastrofy uczczenie ich pamięci" zwrócił się też do mieszkańców regionu wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk. Do wybuchu doszło w środę przed godz. 23, 900 metrów pod ziemią. Pracowała wówczas trzecia zmiana. W zagrożonym rejonie było 32 górników. Części z nich tuż po wybuchu udało się o własnych siłach wycofać i wyjechać na powierzchnię. Innych wyprowadzili lub wynieśli ratownicy górniczy. Część załogi użyła po wybuchu aparatów ucieczkowych.