Beata C. była pierwszym świadkiem zeznającym na środowej rozprawie. Jej przesłuchanie trwało ponad trzy godziny. Opowiadała o szoku z 24 stycznia ub. roku, kiedy Katarzyna poinformowała o rzekomym uprowadzeniu Magdy. Rodzina powiadomiła wtedy od razu policję i media, obawiając się, że dziecko może zostać wywiezione za granicę. Na ulicach rozwieszano plakaty z wizerunkiem dziecka, robiła to także Katarzyna - zeznała teściowa oskarżonej. Według niej Katarzyna W. początkowo sprawiała wrażenie roztrzęsionej, w kolejnych dniach była opanowana. Beata C. sądziła, że przeżywa tragedię, tłumiąc w sobie emocje. Kiedy w poszukiwania dziecka włączył się Krzysztof Rutkowski, padł pomysł przebadania rodziców Magdy wariografem. Chodziło o to, by odsunąć od nich podejrzenia i przeciąć pojawiające się w internecie komentarze, w których sugerowano, że mają z tym coś wspólnego - wyjaśniła Beata C. Katarzyna W., która wcześniej przystała na test wariograficzny, tuż przed nim sprawiała wrażenie roztrzęsionej. Współpracownicy Rutkowskiego uznali, że badanie jej w takim stanie nie ma sensu. Beatę C. zastanowiło jednak, że Katarzyna W. mówiła całkiem spokojnie i nie miała problemu z posłodzeniem herbaty, ręka jej nie drżała. Jak dodała, to wtedy nabrała podejrzeń, że Katarzyna wie, co stało się z dzieckiem, Rutkowski podzielał tę opinię. - Przypuszczałam, że Kasia dała komuś Madzię, żeby zrobić na złość Bartkowi, żeby ukarać go za coś, bo nieraz tak się zachowywała - zeznała Beata C. Niedługo później Katarzyna W. przyznała, że nie było żadnego porwania. Powiedziała Rutkowskiemu, że dziecko wypadło jej z rąk i zmarło. Prokuratura, opierając się na wynikach sekcji zwłok zarzuciła wtedy Katarzynie W. nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. Kobieta została aresztowana, a później, po zażaleniu obrony - zwolniona. Beata C. wspomina dziś, że po wyjściu z aresztu Katarzyna nie zachowywała się jak matka, która straciła dziecko. Była wręcz radosna. Teściowa sądziła, że jej nastrój się poprawił, bo po prostu zrzuciła z siebie ciężar, opowiadając prawdę o śmierci dziecka. Według teściowej, Katarzyna W. nie zdradzała też żadnych emocji, gdy pakowała rzeczy nieżyjącego dziecka. - Pomyślałam wtedy, że jest bardzo twarda, bo mnie to sprawiało ból - zeznała. Beata C. przyznała, że z synową łączyły ją trudne relacje, nigdy wielu rzeczy nie powiedziały sobie wprost. Nalegała, by Katarzyna uczyła się, by - jak tłumaczyła - w przyszłości nie była od nikogo uzależniona. Miała też pretensje, że mimo ciąży, jej synowa paliła dużo papierosów i zbyt szybko po porodzie opuściła szpital. Po jednej ze scysji Katarzyna opuściła dom na dwa tygodnie, zostawiając dziecko. - Kasia w odniesieniu do Bartka potrafiła być wylewna. W stosunku do Madzi nie. Ale nie oceniałam tego negatywnie. Myślałam, że dopiero uczy się być matką. Jedynie zaniepokoiło mnie to, że Kasia zostawiła u nas kiedyś dziecko na prawie 2 tygodnie - zeznała teściowa oskarżonej kobiety. Ale jak dodała, był to incydent. Na co dzień Katarzyna W. dobrze zajmowała się dzieckiem. Było czyste i zadbane, jednak według Beaty C. - kobieta mechanicznie traktowała opiekę nad Madzią. -Traktowała to jako powinność, nie widać było zaangażowania emocjonalnego - podkreśliła. Przyznała też, że miała wątpliwości, czy Magda była dzieckiem Bartłomieja. - Pojawiły się takie wątpliwości, kiedy lekarz mówił, ze ciąża jest o 2 tygodnie większa niż mówili młodzi - stwierdziła. Zastrzegła, że rozmawiała o tym tylko z synem, nigdy z synową. Beata C. mówiła przed sądem, że reakcją Katarzyny W. na trudne sytuacje była zawsze ucieczka. Uciekała albo słownie, albo wychodziła z pokoju. Kiedy nie mogła tego zrobić, zatykała uszy i zamykała oczy, żeby się odizolować - opisywała. Dodała, że pomiędzy nią a synową nigdy nie było więzi. Nawet, kiedy zostawałyśmy same w domu, nie zdarzyło się, żebyśmy usiadły i porozmawiały przy kawie - stwierdziła. Zdaniem prokuratury - która opiera się m.in. na opiniach biegłych - Katarzyna W. udusiła swe dziecko, a plan zabójstwa przygotowywała co najmniej od 19 stycznia, wcześniej próbowała zatruć córkę tlenkiem węgla. 24 stycznia miała rzucić dzieckiem o podłogę, a kiedy okazało się, że mimo to, niemowlę przeżyło, dusić je przez kilka minut. Sama oskarżona twierdzi, że Magda zmarła na skutek wypadku. Według niej dziecko wypadło jej z rąk na podłogę i zmarło po kilku nieudanych próbach nabrania powietrza.