Wybory prezydenckie we Francji wygrał w cuglach Nicolas Sarkozy zdobywając 53 proc. głosów. Na jego socjalistyczną przeciwniczkę głosowało 47 proc. (we Francji głosów nieważnych nie wlicza się do wyników procentowych). I znów Francuzi wykazali się wielką odpowiedzialnością obywatelską, bijąc kolejny rekord frekwencji wyborczej - 85,5 proc. (lepiej było tylko w 1981 r., gdy wygrał François Mitterrand). W tej kampanii Francuzi mieli trudny wybór, gdyż kandydat i kandydatka często różnili się wyłącznie sposobem wprowadzania proponowanych zmian i zapowiadanym stylem rządzenia. Główne kierunki reform jednak były wspólne dla obojga. W trakcie telewizyjnej debaty pretendentów okazało się, że Sarkozy może być łagodny, a Royal agresywna, czyli zupełnie na odwrót w stosunku do dobrze znanej Francuzom wizji. Nowy imaż obowiązywał jednak tylko przez 2,5 godziny i nie zmienił opinii Francuzów. Spokój i rzeczowość Sarkozy'ego w trakcie tej debaty zapewne spowodowały, ze większość Francuzów nie podzieliła opinii pani Royal, że prezydentura kandydata prawicy będzie dla Francji niebezpieczna. Prezydent Republiki Francuskiej jest de facto wybieralnym monarchą odpowiedzialnym przed Bogiem i Historią. Nicolas Sarkozy będzie rządził Francją na życzenie wyraźnej większości Francuzów twardszą ręką niż miałaby robić to pani Royal. Pewien problem w tym, że Sarkozy jest inny niż większość Francuzów, nie jest wyraźnym odbiciem swego elektoratu. W ekonomii jest bardziej liberalny, w polityce zagranicznej bardziej otwarty na USA niż przeciętny Francuz głosujący na prawicę. Jeden z głównych punktów jego programu to powstrzymanie "dzikiej" imigracji. Będzie robił to sposobami bulwersującymi wielu obywateli również na prawicy. Ale Sarkozy poradzi sobie, gdyż jest doskonałym dyplomatą - w sensie odwracania kota ogonem, bo właśnie w międzynarodowej dyplomacji doświadczenie ma zerowe (np. nie zna języków obcych, co jak wiadomo nie bywa dziś wielkim handicapem). Dlatego przyjęcie jego polityki w społeczeństwie francuskim będzie w dużej mierze zależeć od jego pierwszej decyzji - mianowania nowego premiera. Podstawowym zadaniem tego człowieka będzie przygotowanie czerwcowych wyborów parlamentarnych. Kampania prezydencka ujawniła odcięcie się centrystów od polityki prawicy. W wyborach legislacyjnych prawica będzie więc zabiegać o wsparcie głównie wśród elektoratu centrowego; skrajna prawica i tak zagłosuje na swoich idoli - Le Pena i hrabiego de Villiers. Jeśli Sarkozy chciałby wygrać w cuglach również wybory do Parlamentu, co zapewniłoby mu sprawne rządy, to powinien mianować na premiera Jean-Louis Borloo, dotychczasowego ministra spraw socjalnych. Trzeba będzie tylko wytłumaczyć kontrkandydatom, pani Michele Aliot-Marie i François Fillonowi, że ich godzina jeszcze nie wybiła. Jeśli prawica zwycięży w wyborach parlamentarnych, to dalsze decyzje personalne i strategiczne będą należały wyłącznie do prezydenta Sarkozy'ego. Maraton polityczny we Francji nie dobiega więc jeszcze do końca.