"Żałowałem, że nie jestem muchą" Znów coś przeskrobałem. Za karę zamykają mnie w szafie. Jest ciemno. Siedzę cicho i czekam. Jestem przerażony. Wiem, co zaraz będzie. Słyszę go po chwili. Serce chce mi wyskoczyć z piersi. Wyglądam przez szparę w drzwiach. Widzę, jak idzie w moim kierunku. "Potwór". Krzyczę. *** Dziś wiem, że to był tylko przebrany człowiek. Ale wtedy miałem pięć lat. A może siedem? Nie pamiętam. Okropnie się bałem. Płakałem, a on pouczał mnie, jak powinienem się zachowywać. *** Wieczór. Próbujemy spać. W sali około 20 dzieci. Same maluchy, kilkuletnie. Jak ja. Zaciskamy powieki. Ale sen nie przychodzi. Jest przeraźliwie cicho. Nikt nie odważa się nawet pisnąć. Słychać tylko jego kroki. "Potwór". Przechadza się między łóżkami. Przyszedł sprawdzić, czy jesteśmy grzeczni. Czy śpimy. *** Innym razem, ale to już było w Austrii, zamknęli mnie na trzy dni w piwnicy. Samego, w ciemności. Byłem przerażony. Żałowałem wtedy, że nie jestem muchą. Mógłbym odlecieć. Myślałem: co za tortura. Nie pamiętam, za co dokładnie dostawałem te kary. Ale pewnie był ze mnie mały rozrabiaka. *** Maksymilian Jadoch wie, że urodził się w 1936 roku gdzieś w Polsce. Ale gdzie? Tego nie wie. Nie wie, w jakiej miejscowości. Nie wie, kim byli jego rodzice. Nie wie, jak znalazł się w domu dziecka. Długo wierzył, że jest Niemcem. Co się stało z chłopcem z okładki? Johann Struzikowna uśmiecha się ze zdjęcia w United States Holocaust Memorial Museum. Trzyma tabliczkę ze swoim imieniem i nazwiskiem. Ma krótkie spodenki na szelkach w kratę, sweterek i pewnie jakieś dwa lata. Jest jednym z dzieci, które znalazły się w Markt Indersdorf, gdzie w dawnym klasztorze, od 11 lipca 1945 roku, funkcjonuje pierwsze w strefie amerykańskiej na terenie Niemiec międzynarodowe centrum dla najmłodszych dipisów. "Displaced persons" - tak alianci nazywają osoby, które znalazły się poza terytorium swojego kraju1. Nazwisko wydaje się znajome. Takich "dzieci z tabliczkami", jak się okazuje, jest więcej. Kilkaset. Patrzę na ich twarze. Czasem figlarne, czasem wystraszone, czasem szare. Są w różnym wieku. Józef i Alfred Lamzekowie, ukraińskie bliźnięta, mogą mieć dwa miesiące. Niedługo po zrobieniu zdjęć do gazety umierają. Najpierw Józef, kilka dni później Alfred2. Są też dzieci starsze. Wyróżnia się grupa rówieśników. Jak się okazuje, to rocznik 1931 i 1932. Większość z Chorzowa. Oficer łącznikowy dla spraw repatriacji przy 3. Armii Amerykańskiej kpt. Pałaszewski informuje: "Znalazłem pod Straubingiem w Bawarii 60 dziewczynek polskich w wieku 10-15 lat, wszystkie wywiezione przez Niemców 9 stycznia 1945 roku z Królewskiej Huty (...) Są silnie zniemczone, zdezorientowane i obałamucone". *** Markt Indersdorf leży jakieś 14 km na północ od Dachau i około 45 km od Monachium. Dzieci bez opieki, dzieci, które przeżyły obozy koncentracyjne, dzieci robotników przymusowych trafiają właśnie tutaj. Nadawane są depesze, by odnaleźć krewnych. Zdjęcia trafiają do prasy. Może ktoś rozpozna swoje dziecko po wojnie. Chaos. Poszukiwani są również krewni małego Johanna. Nikt się po dziecko nie zgłasza. Johann, skąd się wziąłeś w Markt Indersdorf? Gehenna polskich dziewczynek Dla Halinki i czterech innych dziewczynek z Polski brakuje mundurków. Czy nikt ich tu nie oczekiwał? A może tym razem ze Wschodu przyjechało do Rzeszy więcej dzieci, niż planowano? Jest późne lato 1942 roku. Wychowawcy Niemieckiej Szkoły Ojczyźnianej w Achern, miasteczku w Badenii, krzątają się przy kolejnym transporcie dzieci z Polski, pomagają rozbierać się i kąpać. Wygląd ma być skromny i schludny. Po kąpieli włosy dziewczynek zaplatane są ciasno w warkocze. Pod warunkiem, że mają długie włosy. Niektóre są obcięte na krótko, nieraz na bardzo krótko. Za sobą mają sierocińce i obozy, gdzie głowy golono na łyso. Gdy magazynowe braki białych koszul, czarnych krawatów i czarnych spódniczek zostaną uzupełnione, Halinka i cztery inne polskie dziewczynki też je wreszcie dostaną. To stroje żeńskiej części Hitlerjugend, czyli Związku Niemieckich Dziewcząt, do którego małe Polki będą musiały wstąpić. Szykowne mundurki zakładać będą jednak od święta i na nazistowskie akademie, na co dzień zaś dostaną zgrzebne ubranka, w których pójdą do pracy w kuchni i w polu. Do pracy, która będzie dużo ponad siły ośmio- czy dwunastolatek. W badeńskiej idylli przejdą tresurę, która ma z nich uczynić prawdziwe Niemki. Wkrótce poczują, co to znaczy być w "narodowo-politycznej placówce wychowawczej". Do takich właśnie zalicza się Niemiecka Szkoła Ojczyźniana w Achern, mieszcząca się w ośrodku Illenau. Harmonijne klasycystyczne budynki wtapiają się w zieleń starych drzew, trawników i klombów. Dziewczynki będą je oglądać przez zakratowane okna swoich sypialni. Przez poprzednich sto lat, od połowy XIX wieku, klinika psychiatryczna Illenau słynęła z nowoczesnych metod leczenia. Setki pacjentów, którzy przebywali tu na początku lat 40., nie zdążyło ich już jednak doświadczyć. Musieli odejść z tego świata, bo okazało się, że chorzy i ułomni nie wpisują się w obraz doskonałego człowieka promowanego przez nazistowskie państwo. *** Fragmenty książki "Teraz jesteście Niemcami", która ukazała się nakładem Wydawnictwa M. SPOTKANIE Z AUTORAMI KSIĄŻKI Serdecznie zapraszamy na spotkanie z autorami książki "Teraz jesteście Niemcami". 17 października 2018, godz. 18 De Revolutionibus Book&Cafe Kraków, ul. Bracka 14 oraz 27 października 2018, godz. 11.50 podczas Targów Książki w Krakowie