Pan Wiesław, który jest kawalerem i mieszka z matką, nie wrócił do domu. Jeśli żyje, ma dzisiaj 53 lata. - On był człowiekiem takim kontaktowym, rodzinnym, nie miał jakiegokolwiek powodu zostawić rodzinę, tak że ten wątek na pewno nie wchodzi w grę. Sprawa chyba najważniejsza: telefon. W sobotę rano, jak jeszcze nie wiedzieliśmy, że Wiesiek zaginął, jego kuzyn dzwonił dokładnie o 9.30 na telefon. Sygnał był, ale nie odbierał, a wieczorem dowiedzieliśmy się, że telefon zginął - mówi Edyta Woś, szwagierka pana Wiesława. - Uważamy, że na pewno coś się wydarzyło, tylko nikt nie chce powiedzieć, jak tam było. Dlaczego, jak zrywali te jabłka, to nikt przez trzy godziny nic nie widział? Przecież się posuwają do przodu i jedno stanowisko byłoby niezrywane przez trzy godziny? - zastanawia się Sławomir Woś, brat zaginionego. - Z informacji, jakie przekazała nam francuska strona, wynika, że w tym sadzie pozostały jego ubrania robocze, jak i również w kwaterze, w której mieszkał, były rzeczy osobiste, dokumenty, były jego karty płatnicze. Telefonu nie było, można zakładać, że miał telefon przy sobie. Sprawdzano położenie telefonu i nie pojawiły się nowe okoliczności, które mogłyby ustalić miejsce pobytu osoby zaginionej - informuje Barbara Moskal z Komendy Powiatowej Policji w Janowie Lubelskim. Sad należy do małżeństwa Polki i Francuza Zbiór jabłek był w miasteczku Arnac-Pompadour. Sad należy do małżeństwa Polki i Francuza. Do prac sezonowych pan Wiesław pojechał m.in. z kolegą, który był tam już pięć razy. To on informował rodzinę o zaginięciu i efektach poszukiwań. Żandarmeria użyła psów, koni, dronów, helikoptera, sprawdzano domy i stawy. Bez skutku. - Nie wiem, co się stało, nie mogę tego sam sobie wytłumaczyć. Myślę, że on żyje, mógł pójść gdzieś, nie wiem - mówi przyjaciel pana Wiesława. Gdy dziennikarze "Interwencji" pytają, dlaczego nikt od razu nie zauważył zniknięcia mężczyzny, odpowiada, że "była ulewa". - Zerwaliśmy te jabłuszka, każdy przemókł. W przeciwdeszczówce wszystko przesiąka. Każdy z rzędu wychodzi. Są rzędy, masz 200, 300 metrów, żeby wyjść - opowiada. Do zbierania jabłek wyjechało piętnastu Polaków, ale policja nie przesłuchała wszystkich. - Tylko te, do których było im najłatwiej dotrzeć - twierdzi Edyta Woś, szwagierka zaginionego. Rodzina odzyskała dokumenty Po dwóch latach od zaginięcia rodzina odzyskała dokumenty pana Wiesława. Z internetu dowiedziała się, że lokalna społeczność we Francji była przekonana, że wrócił on do Polski. W rozmowie z właścicielką sadów pojawił się nowy trop, dotychczas nieznany polskiej policji i rodzinie zaginionego. - Jakiś chłopak odczytał gdzieś na Facebooku, że dalej go szukamy i był zaszokowany tym. Zadzwonił do właściciela i uzyskał od niego informację, że Wiesiek pojechał do Polski tirem. Wszyscy we Francji byli przekonani, że on wrócił do Polski, że się znalazł - mówi Edyta Woś. - Też słyszałam takie coś, nawet policja we Francji mnie o to pytała - przyznaje właścicielka sadu we Francji. - W ogóle w tym okresie w okolicy było dużo zaginięć ludzi. Kobieta w Objat, która miała dwójkę dzieci i normalne życie, nagle: bum... zaginęła. Objat jest 30 minut samochodem - dodaje. - Nie mamy wglądu w akta, nie wiemy, jakie były ustalenia, jakie były hipotezy stawiane - przyznaje Barbara Moskal z policji w Janowie Lubelskim.