Na przełomie marca i kwietnia 1942 r. specjalna komórka warszawskiego gestapo, dowodzona przez SS-Untersturmführera Ericha Mertena, odniosła spory sukces. Dzięki obserwacji jednego z oficerów, który pełnił wysoką funkcję szefa kancelarii w II Flocie Lotniczej Luftwaffe, agentom gestapo udało się ustalić, że często spotyka się z młodą kobietą - Polką, której prawdopodobnie przekazuje tajne informacje. Oberleutnant Petzelt, bo tak nazywał się podejrzany, został aresztowany. Krótki pobyt w katowni gestapo wystarczył, aby przyznał się do współpracy z polskim wywiadem ZWZ oraz ujawnił punkty kontaktowe. Jeszcze tego samego dnia aresztowano jego łączniczkę, ps. "Janka". W mieszkaniu, gdzie spotykała się ze zwierzchnikiem, założono "kocioł", w który wpadli kolejni polscy konspiratorzy. Ostatecznie w niemieckie ręce dostało się kilkunastu polskich żołnierzy, m.in. szef jednej z siatek głębokiego wywiadu ZWZ - ppor. Ludwik Kalkstein ps. "Hanka". Ten młody (ur. w 1920 r.) i utalentowany oficer przez rok stworzył prężną i znakomicie funkcjonująca siatkę wywiadowczą. Opierając się na swoich przedwojennych i rodzinnych kontaktach, zwerbował ściśle dobraną ok. 10-osobową grupę, kontrolującą pracę niemal 150 informatorów. W dużej mierze byli to Niemcy, a wśród nich co najmniej kilkunastu oficerów, wobec których zastosowano "standardowe metody" działania - proponowano pieniądze, szantażowano bądź podsuwano kochanki. Jedną z takich osób był generał major Eberhard Herwarth von Bittenfeld, komendant lotniska Okęcie, zdegradowany później przez zwierzchników m.in. za kontakty z Polakami. Agenci "Hanki" werbowali również niemiecki personel cywilny z administracji szpitali, lotnisk i magazynów. Jedne z najcenniejszych danych uzyskano od żony wyższego oficera SS, Fassenbendera, która była z pochodzenia Polką i nazywała się Sława Mirowska. Co ciekawe, nie chciała się wiązać z polskim wywiadem, nie widziała natomiast żadnych przeszkód we współpracy z wywiadem brytyjskim...Szef polskiej siatki Ludwik Kalkstein przygotował zręczną mistyfikację. Dzięki swojemu współpracownikowi i jednocześnie kuzynowi, Jerzemu Kopczewskiemu ps. "Krzysztof" - w cywilu przedwojennemu aktorowi - podszyli się pod szefa brytyjskiej sekcji Secret Intelligence Service na Europę oraz jego adiutanta. Kobieta, oczarowana nienagannymi manierami obu dżentelmenów, bez problemu zgodziła się na przekazanie cennych danych, zbieranych dzięki swoim kontaktom towarzyskim z elitą III Rzeszy, m.in. SS-Gruppenführerem Hermannem Fegeleinem, mężem siostry Ewy Braun. We współpracę z alianckim wywiadem zaangażowała się bardzo mocno, oddając cenne usługi. Wykonała m.in. szkice Wilczego Szańca, do którego została zaproszona wraz z mężem. Por. Kalkstein za sukcesy w pracy wywiadowczej został uhonorowany Krzyżem Walecznych. Skomplikowani zdrajcy - niszczycielska trójca Od chwili aresztowania Kalkstein ze wszystkich sił starał się zachować milczenie. Był przesłuchiwany, bity i katowany. Aresztowano jego siostrę Ninę Świerczewską, znaną przedwojenną aktorkę, oraz ojca i matkę. Wszystkich maltretowano, również na oczach aresztowanego. Nie wiadomo, kiedy Kalkstein się załamał. Po wojnie twierdził, że dał swoim współpracownikom i przełożonym wystarczająco dużo czasu - ok. dwóch miesięcy - by mogli zlikwidować spalone kontakty, zmienić adresy i dokumenty. Była to zresztą normalna procedura w przypadku aresztowania żołnierza konspiracji. Z niezrozumiałych przyczyn tak się jednak nie stało. Gdy Kalkstein zdecydował się ujawnić wszystkie swoje kontakty, w ręce niemieckie wpadło kilkunastu znanych mu członków ZWZ. W byłym szefie siatki "H" zaszła jednak głębsza zmiana. Złożył oświadczenie, w którym, z uwagi na niemiecko brzmiące nazwisko i przodków pochodzących z Prus Książęcych, apelował do władz o umożliwienie mu powrotu na łono prawdziwej, niemieckiej ojczyzny. Oficerowie gestapo, wśród nich Untersturmführer Merten, powitali taką deklarację z niekłamanym entuzjazmem, podobnie zareagowała centrala w Berlinie. O sprawie miał nawet słyszeć sam Heinrich Himmler, który dojrzał w tym dowód na siłę prawdziwej niemieckiej krwi. Wkrótce Ludwik Kalkstein oficjalnie zmarł, narodził się natomiast obywatel niemiecki - Paul Henchel, agent gestapo nr 97. Zwolniony w listopadzie 1942 r., były AK-owiec, nie został jednak zwykłym agentem, tzw. V-Mannem, a raczej kimś pośrednim między etatowym pracownikiem gestapo, a kierownikiem siatki wywiadowczej, tym razem działającej na rzecz niemieckiego okupanta. Wyposażony w nowe nazwisko, dokumenty i broń rozpoczął nową działalność. Miał jednak utrudnione zadanie. Przede wszystkim nie był już członkiem żadnej polskiej organizacji podziemnej, oficjalnie nie żył, dysponował jednak pewnymi, niespalonymi kontaktami, znajomością reguł i szczegółów konspiracyjnego życia oraz nieprzeciętnym talentem do organizowania wojskowego wywiadu. W pierwszym rzędzie odszukał najbliższą osobę - Blankę Kaczorowską ps. "Sroka", oczarowaną Kalksteinem łączniczkę, z którą wziął ślub 14 XI 1942 roku. Kaczorowska bez namysłu zgodziła się na współpracę z gestapo. Pierwszy kontakt nastąpił, jednak Kalkstein potrzebował więcej zaufanych. Jednym z nielicznych członków siatki "H", który nie został aresztowany przez Niemców, pozostawał szwagier Kalksteina Eugeniusz Świerczewski ps. "Gens" (ur. 1894), oficer AK o nie wzbudzającym podejrzeń życiorysie - w czasie wojny 1920 r. oficer kulturalno-oświatowy, później literat, dziennikarz, krytyk teatralny, członek Towarzystwa Krzewienia Kultury Teatralnej. W ZWZ działał w wywiadzie pod komendą "Hanki", a następnie został oficerem Biura Informacji i Propagandy KG AK, prawdopodobnie w stopniu majora. W listopadzie 1942 r. nawiązał z nim kontakt jego dotychczasowy zwierzchnik i szwagier. Wkrótce zamieszkali pod jednym adresem, u Blanki Kaczorowskiej-Kalkstein. Po kilku dniach doszło, w obecności Kalksteina, do spotkania Świerczewskiego z Untersturmführerem Mertenem. Do grona agentów gestapo dołączył nowy współpracownik. Świerczewski otrzymał legitymację gestapo, broń i kryptonim "V-100". W odróżnieniu od większości innych zdrajców, którzy podejmowali współpracę z okupantem, Świerczewskiego nie aresztowano, ani nie torturowano. Na jego decyzji musiały zaważyć inne czynniki. Wg powojennych przesłuchań Kalksteina, Merten użył mocnej karty przetargowej - aresztowanej przez gestapo żony Świerczewskiego Niny. Budzi to zdziwienie, bowiem będąc siostrą Kalksteina, który jednoznacznie opowiedział się po stronie Niemców, powinna zostać szybko zwolniona, niezależnie od decyzji swojego męża. Być może Kalkstein swoją zdradę przedstawił jako część szeroko zakrojonej i głęboko zakonspirowanej akcji, której celem było w pierwszym etapie zdobycie zaufania wśród Niemców, a w kolejnym, dotarcie i zabicie samego Hitlera... Taką wersję miał również opowiedzieć Blance Kaczorowskiej. Nawet jeśli obydwa powody zaważyły na decyzji Świerczewskiego, bardzo szybko straciły na znaczeniu. Wypuszczona na wolność Nina Świerczewska była tak wycieńczona pobytem w katowni gestapo, że zmarła po paru miesiącach. Tymczasem podejmowane przez trójkę renegatów działania doprowadziły do takich strat wśród polskich oficerów i żołnierzy AK, że nie mogły tego usprawiedliwić żadne wyimaginowane, głęboko zakonspirowane operacje. Świerczewski i Kaczorowska pełnili różnego rodzaju funkcje w łonie AK, Kalkstein obserwował, planował, czasem śledził i koordynował niszczycielskie działania swoich oddanych współpracowników. Przez pół roku wydano dziesiątki i setki oficerów. Niektórzy z aresztowanych załamywali się podczas tortur i rozpoczynali współpracę z okupantem, jak np. szef referatu zachodniego wywiadu ofensywnego Karol Trojanowski ps. "Radwan", którego wydała Blanka Kaczorowska. Trójka zdrajców prowadzona przez Mertena mierzyła coraz wyżej. Celem mieli stać się członkowie sztabu komendy Głównej AK i sam głównodowodzący generał "Grot". "Gens" - zasłużona kara Komórka dowodzona przez Mertena, nazywana Rollkomando, powstała z myślą o zadawaniu szybkich i dokładnych uderzeń w polskie podziemie. Przy Al. Szucha nieustannie dyżurował oddział Jagdkommando, przeznaczony do szybkiego reagowania na wszelkiego rodzaju wezwania i alarmy - dojechanie na miejsce, zabezpieczenie terenu i aresztowanie podejrzanych. 30 VI 1943 r. po całkowicie rutynowym spotkaniu i przejęciu od łączniczki koperty z pieniędzmi, generał Stefan "Grot" Rowecki podążył do jednego ze swoich lokali konspiracyjnych przy ulicy Spiskiej 14 m 10. Z pewnością nie zamierzał długo w nim pozostać, być może chciał jedynie wykorzystać znajdujące się tam skrytki. Na miejsce dotarł prawdopodobnie ok. godziny 9:40. O 10:00 oczekiwano go przy ulicy Barskiej 5, gdzie miała nastąpić odprawa Komendy Głównej AK. Przez cały czas był obserwowany przez Eugeniusza Świerczewskiego (obaj znali się doskonale, jeszcze z okresu wojny 1920-1921), który przypadkowo rozpoznał go na ulicy kilkanaście minut wcześniej. Niemiecki agent wykonał jedno połączenie telefoniczne z siedzibą gestapo... po 10 minutach cały teren był otoczony, a "Grot" aresztowany. Niestety, kontrwywiad KG AK nie był w stanie przez długi czas ustalić, kto, i w jaki sposób zdradził gen. Roweckiego. Dopiero kilka miesięcy po aresztowaniu zaczęto zdawać sobie sprawę z niszczycielskiej działalność Kalksteina, który schronił się do strzeżonej dzielnicy niemieckiej. Zdrada Świerczewskiego została odkryta jeszcze później, po jego kolejnych denuncjacjach, których ofiarą padł m.in. płk Marian Drobik ps. "Dzięcioł" - szef Oddziału II KG AK. Drobik został aresztowany w jednym ze swoich punktów kontaktowych - willi w Podkowie Leśnej. Śledztwo podjęte przez polski kontrwywiad wykazało, że w jednym z kolejnych aresztowań, wraz z wyższym oficerem wywiadu AK mjr. Pawłowiczem ps. "Siostra" , został zatrzymany również inny oficer z Biura Informacji i Propagandy KG AK - Eugeniusz Świerczewski ps. "Gens". Ten ostatni, po pewnym czasie, był widziany na wolności, co wzbudziło uzasadnione podejrzenia. Co więcej, próbował nawiązywać nowe kontakty z dowództwem i kierownikami sekcji wywiadowczych. Gdy w toku dochodzenia prowadzonego przez szefa kontrwywiadu KG AK Bernarda Zakrzewskiego ps. "Oskar" okazało się, że podejrzany jest szwagrem Kalksteina, fakty zaczęły układać się w logiczną całość. Działalność całej niszczycielskiej trójki została częściowo rozpracowana, a los Świerczewskiego przesądzony. W tym czasie Blanka Kaczorowska przerwała swoją "pracę" z powodu ciąży, "na odchodnym" wydając jeszcze swoją znajomą Jadwigę Krasicką. Ponieważ Ludwik Kalkstein ukrywał się, jedynym z trójki pracującym w terenie pozostawał Eugeniusz Świerczewski. 20 VI 1944 r., prawie dokładnie rok po aresztowaniu "Grota", zastępca "Oskara" Stefan Ryś ps. "Józef", wraz z grupą likwidacyjną oczekiwał Świerczewskiego w jedynym z mieszkań przy ul. Krochmalnej 74. Niemiecki agent został tam zwabiony pod pozorem spotkania z nowym szefem Oddziału II KG AK. Zatrzymano go, rozbrojono i przeszukano. Znalezione przy nim przedmioty bezspornie dowodziły jego winy. Legitymacja gestapo, 3 kennkarty na różne nazwiska, zezwolenie na broń podpisane przez szefa warszawskiego gestapo, specjalne przepustki oraz pistolet Colt 32 należący wcześniej do ppłk. Drobika. W toku przesłuchania prowadzonego przez "Józefa", Świerczewski przyznał się do "wsypania" około 30 wyższych oficerów polskich z KG AK i wywiadu. W trybie doraźnym został wydany rozkaz likwidacji. Chcąc uniknąć zbędnego hałasu przy użyciu broni palnej, Eugeniusz Świerczewski został powieszony w piwnicy na drewnianej belce. Ciało zakopano pod podłogą. Prawdopodobnie Świerczewski nie przyznał się podczas tego przesłuchania do "wsypania" generała "Grota", być może nie był nawet o to pytany. Aresztowany i przesłuchiwany po wojnie przez oprawców UB Stefan Ryś, dość dokładnie opisał całą sprawę, wraz ze szczegółami zeznań Świerczewskiego. Nie wspominał on wtedy o fakcie przyznania się "Gensa" do wydania generała "Grota". Wiele lat później, po amnestii, wyjściu na wolność i rehabilitacji, Stefan Ryś zaczął twierdzić, że Świerczewski jednak przyznał się do swojego największego "sukcesu". Rewelacje te były jednak traktowane bardzo ostrożnie przez jego byłego szefa z kontrwywiadu Bernarda Zakrzewskiego "Oskara". Biorąc pod uwagę brak zeznań, czy pozostawionych relacji przez samego Świerczewskiego, dokładne ustalenie, jak przebiegł proces denuncjacji generała Roweckiego, jest dzisiaj praktycznie niemożliwe. Wobec skąpych źródeł pisanych oraz z uwagi na fakt, iż wiele kwestii pomiędzy prowadzącym agenta funkcjonariuszem gestapo i samym agentem omawiano ustnie, wydaje się, że drugą osobą mającą najpełniejszy wgląd w całą sprawę pozostawał zwierzchnik Świerczewskiego SS-Untersturmführer Erich Merten. Pomiędzy Mertenem a trójką zdrajców, szczególnie Kalksteinem, zawiązały się ściślejsze stosunki, niemalże przyjaźń. Kalkstein, już w mundurze niemieckiego policjanta, po upadku Powstania Warszawskiego był przenoszony na kolejne placówki, wszędzie tam, gdzie delegowano Mertena. Gdy na początku 1945 r. III Rzesza waliła się gruzach, obaj znaleźli się w Łodzi. Tam Merten pozwolił Kalksteinowi "zdezerterować", wyposażając go na drogę w 500 amerykańskich dolarów. Sam podążył za wycofującą się armią. Nie wiemy w jakich okolicznościach Merten znalazł się na terenie rdzennych Niemiec. W każdym razie nie został rozpoznany jako funkcjonariusz gestapo. Wg Witolda Pronobisa, znanego polskiego historyka i badacza losów gen. Roweckiego, Erich Merten przeżył wojnę i osiadł w Hennickendorfie pod Berlinem. Witold Pronobis sprawdził poprzez Żydowskie Centrum Dokumentacji Szymona Wiesenthala, że Merten zmarł śmiercią naturalną w 1948 r., w wieku 47 lat i został pochowany na cmentarzu w nieodległym miasteczku Trebbin. Niestety, w latach 90. w Trebbinie nie udało się odnaleźć grobu Ericha Mertena. Z kolei do innych informacji dotarł zwierzchnik specsłużb PRL - szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak, który w latach 80. prowadził w tej sprawie prywatne śledztwo. Wg niego Erich Merten miał żyć we Frankfurcie nad Odrą jeszcze do początku XXI wieku. Tej informacji nie udało się zweryfikować. Należy wziąć pod uwagę, że śledztwo gen. Kiszczaka nie było do końca dokładne. Na przykład twierdził on, błędnie, że zatrzymanego przez UB Kalksteina nigdy nie przesłuchiwano w sprawie aresztowania gen. "Grota" Roweckiego. Tymczasem takie przesłuchanie, w całości poświęconej tej sprawie, miało miejsce 30 I 1954 r., a prowadził je por. Eugeniusz Witczak. Niezależnie od miejsca i daty śmierci Ericha Mertena, do dzisiaj nikomu nie udało się odnaleźć żadnych informacji ukazujących jego wersję wydarzeń, związanych, jakby nie patrzeć, z jego największym zawodowym sukcesem. Ciekawostką pozostaje fakt, iż kariera Ericha Mertena nie uległa po tym fakcie przyspieszeniu. Otrzymał jedynie stosunkowo niewielką nagrodę pieniężną oraz niezbyt wysokie odznaczenie. Tajemnice generała "Grota" Po aresztowaniu 30 VI 1943 r., dowódcę AK wywieziono w nocy specjalnym samolotem do Berlina. Tam poddawano przesłuchaniom oraz przeprowadzano z nim długie rozmowy. Prowadził je głównie Sturmbannführer Harro Thomsen z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy - szef Referatu D2 specjalizujący się w sprawach polskich. Uczestniczył w nich również szef gestapo Heinrich Müller, oraz ściągnięty z Warszawy Alfred Spilker. Być może cennego więźnia odwiedził również Heinrich Himmler. Celem rozmów pozostawała próba pozyskania gen. Roweckiego do planu nawiązania sojuszu III Rzeszy z AK i podjęcia wspólnej walki przeciwko Armii Czerwonej. Bezkompromisowa postawa polskiego generała - konsekwentnie odmawiającego wszelkich rozmów na temat takiej współpracy - bardzo szybko, już po ok. dwóch tygodniach, przekonały niemieckich dygnitarzy, że koncepcje te nie mają szans realizacji. 16 VII 1943 r. gen. "Grota" Roweckiego przewieziono do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen i osadzono w celi nr 71, w specjalnym, betonowym budynku zwanym Zellenbau, oddzielonym od reszty obozu wysokim murem. Zellenbau mieścił około 90 pojedynczych cel przeznaczonych dla "uprzywilejowanych" więźniów, kierowanych tu przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy. Więźniowie byli bardzo dobrze pilnowani, traktowano ich jednak rozmaicie. Czasem dobrze, nie poddając specjalnym szykanom, czasem izolowano w całkowitej samotności, a czasem poddawano wielomiesięcznym, długim i wyczerpującym przesłuchaniom. Innych, gdy nadchodził specjalny rozkaz z Berlina, po prostu mordowano. W Zellenbau przetrzymywano m.in. kuzyna brytyjskiego premiera Petera Churchilla, oficera SOE; oficera brytyjskiego wywiadu Richarda Stevensa, syna wielkiego norweskiego podróżnika Odda Nansena, syna Stalina Iwana Dżugaszwili, kuzyna Mołotowa Wasyla Kokorina, francuskich polityków - Paula Reynauda i Yvona Delbosa, duchownych, jak głowę Kościoła Ewangelickiego pastora Martina Niemöllera, różnej narodowości przywódców komunistycznych oraz wykonawcę nieudanego zamachu na Hitlera w Monachium w 1939 r. Georga Elsera. Więziono tu również Polaków, m.in. biskupa lubelskiego Władysława Gorola, biskupa Mariana Leona Fulmana (jako jednego z nielicznych zwolnionego po interwencji papieża), publicystę, historyka literatury i współpracownika Delegatury Rządu na Kraj dr. Mieczysława Rettingera, matematyka dr. Zygmunta Kobrzyńskiego, pilota RAF Leszka Zamoyskiego. Osobną grupę więźniów stanowili Ukraińcy związani z OUN i UPA - Stepan Bandera, Jarosław Stećko, Wołodymir Stachiv, lekarz dr Toma Lapyczak. Ukraińcy zostali umieszczeniu w Zellenbau skutkiem odmowy wycofania deklaracji niepodległości Ukrainy, ogłoszonej tuż po inwazji niemieckiej na ZSRR. Pomimo rozczarowania postawą III Rzeszy traktowanej przez nich dotychczas jako sojusznik, za swojego głównego wroga nadal uważali ZSRR oraz... polskich mieszkańców Kresów. Różnili się jedynie sposobem przeprowadzenia etnicznych czystek. Grupa ukraińska miała istotne znaczenie dla dalszych losów gen. "Grota". Mimo olbrzymich różnic politycznych i ideologicznych, wspólnota więziennej niedoli doprowadziła do tego, iż już podczas pierwszych spacerów jakie odbywał polski generał, z powodzeniem nawiązał z nim kontakt Wołodymir Stachiv. Był to początek wielu kolejnych rozmów i ściślejszych kontaktów, które zaowocowały również planami ucieczki. To właśnie relacje ukraińskich więźniów pozwalają na odtworzenie ważnych epizodów i szczegółów z życia generała po osadzeniu go w Sachsenhausen. W czerwcu i lipcu 1943 r. polski rząd gorączkowo podejmował wszelkiego rodzaju interwencje dyplomatyczne, które miały pomóc w wydostaniu z rąk niemieckich dowódcy Armii Krajowej. Poproszony o próbę wymiany, wykupienia, bądź innych kroków mogących przynajmniej uchronić generała od śmierci, premier brytyjski z "wielkim żalem" oznajmił, że nic nie można w tej kwestii zrobić... Trudno go zresztą za to winić. Ze swoich źródeł wiedział, że gen. Roweckiemu przyznano prawa jeńca, i na razie jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. A sprawa wymiany, np. na wziętych do niewoli w Afryce niemieckich generałów nie wchodziła w grę. W czasie II wojny światowej nie doszło zresztą do żadnego oficjalnego przypadku wymiany prominentnego więźnia. Oczywiście komendant ZWZ nic nie wiedział o podejmowanych dyplomatycznych próbach. Prawdopodobnie nawet gdyby dotarła do niego taka informacja, i tak w niczym nie zmieniłaby jego zamiarów - ucieczki za wszelką cenę. Szybko okazało się, że może liczyć na pomoc szczególnego współwięźnia. Wśród Polaków osadzonych w Zellenbau znajdował się również niejaki Jerzy Kuncewicz, dysponujący japońskim paszportem, pracownik konsulatu egzotycznego Cesarstwa Mandżukuo. Został on aresztowany przez gestapo w Berlinie w 1941 r., pod zarzutem prowadzenia działalności agenturalnej i wywiadowczej. Niemcy przetrzymywali go nie wiedząc za bardzo co z nim zrobić. Bowiem, mimo że dowody jego winy były bezsporne, to dokumenty i funkcja jaką pełnił w konsulacie Mandżukuo, były jak najbardziej autentyczne. Jednocześnie gestapo nie było w stanie ustalić dla kogo pracował, i kim tak naprawdę był. Oficer Oddziału II Jerzy Kuncewicz był jedną z fałszywych tożsamości mjr. Alfonsa Jakubiańca z polskiego wywiadu. Ten utalentowany oficer (ur. w 1905 r.) od 1929 służył w 5. pułku piechoty w Wilnie, a następnie od 1934 r. w Korpusie Ochrony Pogranicza, skąd rok później trafił, w stopniu kapitana, na samodzielną placówkę wywiadowczą w Grodnie. W chwili rozpoczęcia niemieckiej agresji przebywał na Litwie, w Kownie, jako oficer wywiadu. Jego domeną stały się operacje wywiadowcze podejmowane dzięki pomocy japońskiego wywiadu. Polsko-japońska współpraca na tym polu miała długą historię, sięgającą jeszcze czasów Polskiej Partii Socjalistycznej i wojny 1905 roku. Trwała przez lata 20. i 30., nie przeszkodził jej nawet wybuch II wojny światowej i znalezienie się po dwóch przeciwnych stronach konfliktu. Początkowo główna oś współpracy polegała na wymianie informacji dotyczących ZSRR, po 1 IX 1939 r. rozszerzyła się na wiele innych spraw. W jej wyniku japońscy oficerowie wywiadu, jak np. gen. Makoto Odonera z ambasady w Sztokholmie, pomagali w tworzeniu polskich siatek szpiegowskich, a pracownicy przedstawicielstwa w Warszawie wspierali po cichu działania ZWZ-AK. Kapitan Alfons Jakubianiec, pozostający od września 1939 r. na Litwie, wspólnie z innym asem polskiego wywiadu mjr. Stanisławem Rybikowskim przeprowadzili w Kownie operację ewakuacji do USA ponad 2 tys. obywateli polskich narodowości żydowskiej, dla których przygotowano sfałszowane wizy japońskie. Akcja została wykonana dzięki pomocy i za wiedzą japońskiego konsula Chuine Sugihary. Kpt. Jakubianiec, awansowany wkrótce na majora, już jako Jerzy Kuncewicz otrzymał japoński paszport i pracę w berlińskim konsulacie kontrolowanego przez Japończyków Cesarstwa Mandżukuo. Tam rozpoczął intensywną pracę wywiadowczą organizując siatki agentów, wciągając do współpracy tajnych współpracowników, przewożąc materiały w japońskim bagażu dyplomatycznym. Otoczony wianuszkiem kobiet, często żon dyplomatów i wyższych urzędników, kontynuował niejako legendę przedwojennego asa polskiego wywiadu jakim był działający w Berlinie rotmistrz Jerzy Sosnowski. W chwili aresztowania dysponował na terenie Berlina siecią zakonspirowanych mieszkań, punktów kontaktowych i skrytek. Zadziwiające, że Niemcy do końca nie zdawali sobie sprawy z tego, kogo mają w swoich rękach. Wg jednej z wersji, mjr Jakubianiec został aresztowany podczas próby poszukiwania kontaktu z jednym z cenniejszych, polskich, przedwojennych agentów ps. "Wiktor", który został w 1940 r. schwytany przez gestapo. Wg drugiej, wydał go nie znający szczegółów jego działalności zazdrosny mąż jednej z jego agentek. Za aresztowanym "Kuncewiczem" wstawili się Japończycy, ostatecznie Niemcy osadzili go w Sachsenhausen w Zellenbau. Walka do końca Pierwszy plan wydostania gen. Stefana Roweckiego z pilnie strzeżonego więzienia pojawił się bardzo szybko, bo już w sierpniu 1943 roku. Jeden ze strażników, sowicie opłacony, zgodził się pomóc wydostać się dwóm więźniom. Pierwszym z nich miał być gen. "Grot", drugim Ukrainiec - Wołodymir Stachiv. Wraz z nimi miał zdezerterować również przekupiony strażnik, który nie wiedział kim byli uciekinierzy. Wszyscy mieli przeczekać najgorętszy okres poszukiwań w jednym z zakonspirowanych mieszkań mjr. Jakubiańca w Berlinie. Rozmowy ze strażnikiem prowadził jeden z więźniów - niemiecki antyfaszysta. Plan był bardzo zaawansowany. Generał sporządził gryps, który miał zostać przeniesiony na zewnątrz i dostarczony do jego brata Stanisława Roweckiego. Ten miał odnaleźć skrytkę z pieniędzmi i przekazać je żonie strażnika. Niestety, niemieckiego więźnia niespodziewanie przeniesiono na teren właściwego obozu koncentracyjnego. Ze strażnikiem kontaktu nie odnowiono. Drugi plan ucieczki, o jakim wiemy, powstał po kilku miesiącach. Tym razem uciekać miał tylko generał, którego planowano przewieźć na badania lekarskie do Berlina. Wybrano miejsce akcji na przewidywanej trasie przejazdu. Generał "Grot" miał samodzielnie uciec obstawie i podążyć do jednego z przygotowanych punktów - prywatnego mieszkania japońskiego dyplomaty, budynku konsulatu Manżdżuko lub innych mieszkań, zapewne należących do agentek mjr. Jakubiańca. Kontakt z japońskimi dyplomatami został nawiązany prawdopodobnie dzięki żonie jednego z niemieckich prokuratorów, która wymogła możliwość odwiedzenia "Jerzego Kuncewicza". Podobno aż trzy mieszkające w Berlinie "przyjaciółki" mjr. Jakubiańca były przygotowane, aby pomóc polskiemu generałowi. Pozostawało "jedynie" uciec podczas transportu do lekarza. W listopadzie bądź grudniu 1943 r. gen. "Grota" przewieziono do Berlina. Polacy nie docenili ostrożności Niemców. Cennego więźnia transportowano w konwoju i asyście dwunastu dobrze uzbrojonych strażników. Wg jednego z badaczy, znanego z jednoznacznego stosunku do UPA i OUN, Edwarda Prusa, obydwie nieudane ucieczki były wynikiem zdrady ukraińskich działaczy, którzy znali szczegóły planowanych akcji. Niestety, tych poglądów nie można dziś zweryfikować. Wydaje się jednak, że gdyby Niemcy faktycznie wiedzieli o planowanych ucieczkach, zakończyłoby się to z pewnością śledztwem, m.in. w sprawie kontaktów mjr. Jakubiańca. A z tego co wiemy, nic takiego nie nastąpiło. Czy "Grot" planował kolejne próby wydostania się z Zellenbau? Jeśli tak, to nie udało się ich zrealizować przed 1 VIII 1944 r. - przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Ostatnie tajemnice Pewnego sierpniowego dnia 1944 r., gdy Sturmbannführer Harro Thomsen z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy dotarł do swego biura, zastał w nim polecenie natychmiastowego stawienia się u szefa gestapo SS Gruppenführera Heinricha Müllera. Wezwanie bardzo go zdziwiło, bowiem zwierzchnik tajnej policji rzadko spotykał się z samego rana z podwładnymi. Po dotarciu na miejsce, Thomsena bezzwłocznie wprowadzono do gabinetu szefa. Tam, bez słowa, otrzymał dwa dalekopisy specjalnego przeznaczenia. Pierwszy był rozkazem z kwatery Himmlera, bezpośrednio skierowanym do komendanta obozu w Sachsenhausen, z poleceniem przeprowadzenia natychmiastowej egzekucji na gen. "Grocie" Roweckim. Drugi, potwierdzeniem przesłanym z obozu o wykonaniu rozkazu o 3 nad ranem. Müller, który prowadził część rozmów z gen. "Grotem", był bardzo zdziwiony, zarówno tym, że nic nie wiedział o planowanej egzekucji, jak i samym faktem jej przeprowadzenia. Harro Thomson, który zeznawał tej sprawie w maju 1948 r. nie znał żadnych, bliższych szczegółów egzekucji. Miał tylko pewność, że została przeprowadzona, a ciało generała prawdopodobnie spalone w krematorium. Co spowodowało, że Himmler zdecydował się zamordować dowódcę AK, wydając bezpośredni rozkaz, o którym nikt inny nie wiedział? 1 VIII 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie. Czy był to zatem akt politycznej zemsty? Jednak Niemcy wiadomość o śmierci Roweckiego celowo zataili. Nawet w 1945 r., gdy Harro Thomsen rozmawiał z polskimi oficerami AK w jednym z oflagów, miał twierdzić, że generał żyje, choć jest chory. Akt zemsty, bądź represji, za wybuch Powstania miałby sens w momencie podania go do publicznej wiadomości. W tym przypadku było zupełnie inaczej. Na te pytania nie udało się odpowiedzieć do dzisiaj. Jedną z większych zagadek pozostaje również kwestia materiałów jakie miały pozostać po gen. "Grocie". Wiadomo jest , że miał możliwość pisania i prowadził różnego rodzaju notatki. Po wojnie, w II połowie lat 40., te oryginalne materiały miał posiadać... Karol Trojanowski ps. "Radwan", wspomniany w artykule oficer wywiadu, który przeszedł na stronę niemiecką. Niestety "Radwan" zapadł się pod ziemię, i od tego czasu nikt więcej materiałów pozostawionych przez dowódcę AK nie widział. A co z innymi "bohaterami" tej opowieści? Ludwik Kalkstein walczył w Powstaniu Warszawskim po stronie niemieckiej w oddziałach Waffen SS. Po wojnie został literatem, publikował książki pod pseudonimem, miał też podobno stworzyć scenariusz serialu pt. "Czarne Chmury", gdzie przelał na papier autentyczną historię swojego XVII-wiecznego przodka - pułkownika Krystiana Kalksteina-Stolińskiego. W 1953 r. został aresztowany jako agent gestapo i skazany na dożywocie. Został zwolniony w 1965 r. na mocy amnestii. W latach 80. wyjechał do Francji, potem do RFN. Prawdopodobnie próbował nawiązywać współpracę z SB w celu rozpracowywania Radia Wolna Europa. Zmarł w 1997 r. w Monachium. Blanka Kaczorowska również została po wojnie aresztowana, w 1952 r., i skazana na dożywocie. Jednak już po pięciu latach wyszła z więzienia. Została etatowym, tajnym współpracownikiem SB o ps. "Katarzyna". W latach 70. wyjechała do Francji. Tam leczyła się psychiatrycznie. Zmarła w samotności w 2004 r. w domu opieki le Vieux Colombier, otoczona pogardą innych pensjonariuszy, którzy mieli podobno dowiedzieć się kim była naprawdę. Łukasz Orlicki Przypis: Cytowany w poprzedniej części artykułu ("Odkrywca" nr 5/2013) SS-Untersturmführer Alfred Otto twierdził, że znał pobieżnie dwóch funkcjonariuszy SD służących w Warszawie. Jeden z nich nazywał się von Kalkstein. Nie wydaje się, aby była to zbieżność przypadkowa. (IPN BU 0 1251 128 / cz. 1). Literatura i źródła: 1. W. Pronobis, "Śmierć gen. »Grota« Roweckiego" [w:] Focus Historia Extra 2012 2. W. Pronobis, "Poślubieni zdradzie cz. 1 i 2" [w:] Focus Historia, V-VI 2010 3. T. Szarota, "Stefan »Grot« Rowecki", Warszawa 1985 4. W. Grabowski "Kalkstein i Kaczorowska w świetle akt UB" [w:] Biuletyn IPN 2004, 8-9/2004 5.Protokół przesłuchania Bernarda Zakrzewskiego ps. "Oskar" z 18 III 1949., BU 0 330 235 13 6. R. Tarski, "Tajemnica Generała Grota",Wwa 1969 7. www.witoldpronobis.pl