Tajemnice bolesławieckiego UB
Prawie dwa lata temu, na naszych łamach ("Odkrywca" 2/2005), ukazał się artykuł dotyczący śladów, jakie pozostały po jednym z Powiatowych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego na Dolnym Śląsku - placówce w Bolesławcu...

Wspominaliśmy wtedy o mrocznej tajemnicy skrywanej przez wiele lat w pamięci świadków, którzy mimo upływu lat wciąż nie odważyli się mówić, ani o swoich przeżyciach, ani o miejscu, w którym miały zostać zakopane ciała przesłuchiwanych i zakatowanych aresztantów. Dopiero jesienią br., gdy w pobliżu muru dawnego budynku UB pracujący robotnicy odnaleźli ludzkie kości, sytuacja zaczęła się zmieniać. Pojawiły się kolejne wątki i kolejni świadkowie odsłaniający ponurą tajemnicę obiektu.
Od czasu naszego ostatniego pobytu, budynek dzisiejszego Młodzieżowego Domu Kultury, w którym tuż po wojnie funkcjonował PUBP, został odnowiony i wyremontowany. Jedynymi miejscami, pozostawionymi w nienaruszonym stanie, dzięki szybkiej decyzji p. Ewy Lijewskiej, dyr. MDK, stały się podziemne pomieszczenia - niewielkie więzienne cele z oryginalnymi, ciężkimi drzwiami pochodzącymi z okresu, gdy nad budynkiem swoją władzę rozciągało Gestapo. Pozostali również niemi świadkowie - napisy i rysunki wykonane rękami więźniów przetrzymywanych w podziemiach Urzędu Bezpieczeństwa w zimnych i zatłoczonych celach. Co ciekawe, mimo iż w budynku więziono przez długi czas dużą liczbę miejscowych Niemców, napisy wykonane są głównie w języku polskim. Oprócz imion i nazwisk zawierają najczęściej daty i pracowicie wyskrobane kreski, za pomocą których osadzeni oznaczali liczbę dni pobytu w areszcie. Wśród dramatycznych świadectw pobytu w przepełnionych celach, w rogu jednego ze średniego rozmiaru pomieszczeń znajduje się, prawie humorystyczny akcent - narysowany niewprawną kreską, nieco schematyczny, ale wyraźny rysunek postaci w mundurze. Okazało się, że autorem tego właśnie rysunku był jeden z funkcjonariuszy "bezpieczeństwa" referatu III osadzony przez swoich kolegów za pijaństwo.

Ludzkie szczątki?
Mimo iż napisy, wygląd cel i kilka zachowanych na piętrze elementów, jak np. podwójny hak pozostawiony w miejscu dawnej sali przesłuchań, stanowią niepodważalny dowód po najbardziej mrocznym okresie w historii samego budynku, to od lat 40. wśród okolicznych mieszkańców krążyły pogłoski o dużo bardziej makabrycznych śladach pozostawionych przez funkcjonariuszy UB - zakopanych ludzkich ciałach. We wrześniu br. podczas prac budowlanych prowadzonych w pobliżu muru okalającego dawną placówkę Gestapo i UB, robotnicy odnaleźli ludzkie kości należące prawdopodobnie do dwóch osób. Dwa miesiące później w Bolesławcu pojawili się pracownicy wrocławskiego oddziału IPN - dr Krzysztof Szwagrzyk (naczelnik oddziałowego Biura Edukacji Publicznej) i dr Robert Klementowski - aby za pomocą georadaru przeszukać wytypowany teren pod kątem istnienia ludzkich pochówków. Sprawdzono cały obręb bezpośredniego sąsiedztwa dawnej placówki UB, natrafiając na kilka anomalii, w których jednak poza fragmentami przemieszanych kości, nie odnaleziono żadnych kompletnych szkieletów. Wykonano dokumentację, a szczątki zgodnie z procedurą trafiły na Policję, skąd zostały przesłane do ekspertyzy biegłych i antropologa. W obecnej chwili nie są znane jeszcze wyniki. Odnalezione kości znajdowały się w złym stanie, który być może utrudni uzyskanie odpowiedzi na pytanie: czy należą one do więźniów UB czy niemieckiego Gestapo. W trakcie trwania akcji nie odnaleziono również żadnych przedmiotów (fragmentów odzieży, rzeczy osobistych itd.) świadczących o pochodzeniu ofiar. Jednak ich liczba stale się powiększa. W trakcie naszej jednodniowej wizyty w Bolesławcu, 16 listopada, tydzień po przeprowadzonej przez IPN akcji, pracujący w pobliżu muru robotnicy odsłonili kolejne przemieszane szczątki, fragmenty kręgosłupa, miednicy i piszczeli, które przekazano na Policję. Według opinii okolicznych mieszkańców, tuż po wojnie, znajdujący się od strony torów teren, przylegający do siedziby UB był opuszczony i nie użytkowany. To również tam zakopywano ciała wynoszone nocami z pokojów przesłuchań. Świadczyć o tym miały relacje działkowiczów, którzy z usytuowanych w tym miejscu znaczenie później działek wydobywali makabryczne pozostałości. Ciekawą informacją okazała się relacja przekazana przez byłego ucznia jednego z gimnazjów, który kilka lat wstecz, przypadkowo odnalazł na tym terenie ludzką czaszkę z wyraźnie widocznym, niewielkim otworem na wysokości skroni. Niestety, faktu tego uczniowie nikomu nie zgłosili, a jedyny być może dowód zaginął.

Świadkowie
Cała sprawa dotycząca bolesławieckiego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego rozpoczęła się od przekazanej przez nieżyjącą już P. Martę Żymigałę relacji, w której opisała swój pobyt w areszcie, przesłuchania i nieludzkie warunki jakie tam panowały. Przez długi czas nikt z żyjących do dzisiaj świadków nie decydował się na przekazywanie kolejnych świadectw. Prawdopodobnie było to spowodowane obawą przed ujawnieniem niewygodnych dla kilku żyjących jeszcze funkcjonariuszy spraw. Poprzestawano jedynie na słowach poparcia kierowanych pod adresem do człowieka, dzięki któremu cała sprawa została ujawniona, stale współpracującego z redakcją "Odkrywcy" badacza historii Zdzisława Abramowicza. Programy telewizyjne emitowane z jego udziałem w telewizji lokalnej, publikacja w "Odkrywcy", która dotarła do żyjących za zachodnią granicą, niemieckich świadków, artykuły w lokalnej prasie, oraz zorganizowana w międzyczasie wystawa IPN-u zaczęły dawać rezultaty. Z Niemiec nadeszła pełna relacja Niemki, która została zatrzymana i przesłuchiwana w przepełnionym więzieniu. Piętnastoletnia wówczas Hildegarda Möbius została aresztowana w 1946 roku, podczas przymusowej eksmisji z miejsca zamieszkania przeznaczonego do zasiedlenia przez polskich osadników z Kresów. Przewieziono ją do PUBP, gdzie została umieszczona w jednej z niewielkich, ciemnych, podziemnych cel wraz z czterema innymi kobietami. - Leżałyśmy na kamiennej posadzce, a do załatwiania potrzeb fizjologicznych miałyśmy tylko duże, blaszane wiaderko bez pokrywy. Mogłyśmy je opróżniać raz w tygodniu (...) codziennie byłyśmy przesłuchiwane i poniżane - wspomina w swojej relacji. - Chcieli nam wmówić, że należymy do tajnej organizacji, o której nic nie wiedzieliśmy. (...) Chcieli nas po prostu zabić, takie było ich założenie. Dużo ludzi zmarło w piwnicach, a potem zostało wrzuconych do dziury, którą później zasypano. Niektórzy byli wyprowadzani z cel i już do nich nie wracali, a my nie wiedzieliśmy, co się z nimi stało. Hildegarda Möbius miała dużo szczęścia, po prawie rocznym pobycie w areszcie, przejściu tyfusu została wypuszczona. Przy zwolnieniu wyraźnie zakomunikowano jej, aby nigdy nawet najmniejszym słowem nie ważyła się wspomnieć o swoim pobycie w ziejących grozą pomieszczeniach ubeckiego urzędu. Co ciekawe, takie ostrzeżenia kierowano do każdego ze zwalnianych więźniów. Funkcjonariusze musieli już wtedy zdawać sobie sprawę, że nawet biorąc pod uwagę "surowe" zasady walki z "reakcją" i "Werwolfem", ich postępowanie było karygodne. Odnosiło się ono zarówno do aresztowanych Niemców, których złe traktowanie jeden z byłych funkcjonariuszy w rozmowie z autorem usprawiedliwiał zemstą za drugowojenne niemieckie zbrodnie, jak i Polaków oskarżanych głównie o "bandytyzm". Taki był również przypadek zatrzymanego w maju 1946 roku Jana Ursela. Po przewiezieniu go do budynku UB, funkcjonariusze rozpoczęli przesłuchiwania w sprawie przynależności do "bandy" i mordów jakie miał popełnić. Wystraszonego, młodego człowieka zamknięto następnie w jednej ze znajdujących się w piwnicy cel. W ciasnym pomieszczeniu znajdował się tylko jeden człowiek, nieznany mu Niemiec, który wyjaśnił mu, że "siedział za Hitlera, a teraz siedzi za Stalina i w dalszym ciągu nie ma pojęcia za co". Po spędzeniu nocy na zimnej podłodze w towarzystwie współwięźnia, skierowano go na kolejne przesłuchania. Przechodząc pod eskortą strażnika, mógł zobaczyć rzeczywiste oblicze Urzędu Bezpieczeństwa. W pamięci utrwalił mu się m.in. widok wleczonego przez funkcjonariuszy UB więźnia, z nienaturalnie spuchniętymi nogami. Towarzysz niedoli wyjaśnił mu później, że jest to bardzo częsty widok i wynik niemal standardowej procedury bicia w stopy. Jan Ursel, którego dzięki interwencji swojej znajomej, działaczki PPS, wypuszczono po zaledwie jednej dobie, doskonale zapamiętał wszystkie szczegóły swojego krótkiego pobytu w areszcie.
Podczas wizji lokalnej odbytej w listopadzie br. natychmiast rozpoznał pomieszczenie, które jeszcze dzisiaj posiada oryginalne stalowe drzwi. Obydwie relacje, niezwykle cenne, pochodzące bowiem bezpośrednio od naocznych świadków, uzupełniane są już kilkunastoma świadectwami wtórnymi, przekazywanymi przez dzieci więzionych tu niegdyś ludzi. Cała historia związana z bolesławieckim urzędem bezpieczeństwa wydzierana jest z ludzkiej pamięci z wielkim trudem, i nie chodzi tu tylko o nieliczne protesty ludzi związanych z dawnym aparatem bezpieczeństwa zaprzeczającym funkcjonowaniu katowni, ale również często z niechęci do wspominania tamtych zbrodni, nie popełnionych przez niemieckiego okupanta, ale przez funkcjonariuszy urzędu, nad którym powiewała biało-czerwona flaga.
"Śladami zbrodni"
Od ponad roku Instytut Pamięci Narodowej prowadzi w całej Polsce program "Śladami zbrodni", którego celem jest zachowanie i upublicznienie wiedzy o "śladach zbrodni" komunistycznego aparatu represji z lat 1944-1989, udokumentowaniu tego, czego nie zniszczyła powszechna dotąd obojętność. Program zakłada sporządzenie dokumentacji fotograficznej obiektów wykorzystywanych przez "bezpiekę", tzn. siedzib urzędów bezpieczeństwa (powiatowych i wojewódzkich), aresztów, więzień i zidentyfikowanych miejsc zbrodni popełnionych przez: funkcjonariuszy UBP, Informację Wojskową, MO, KBW, ORMO, agenturę resortu bezpieczeństwa, ludowe WP. Na strony internetowe IPN: www.slady.ipn.gov.pl trafił już spory zbiór miejsc, które jeszcze dzisiaj możemy zobaczyć i udokumentować, gdzie być może, podobnie jak w Bolesławcu, można natknąć się na napisy na ścianach, czy innego rodzaju pozostałości po salach przesłuchań będących często prawdziwymi salami tortur. Jednak wiele z tych miejsc czeka jeszcze na własne świadectwo i warto, aby czytelnicy "Odkrywcy" również zaangażowali się w tę akcję, do której gorąco namawiamy.
Zdjęcia: Autor, Krzysztof Chrościak
W grudniu br. została podjęta w porozumieniu z wrocławskim oddziałem IPN decyzja władz miasta Bolesławca dotycząca formy zabezpieczenia i prezentowania więziennych cel znajdujących się obecnie w podziemiach Młodzieżowego Domu Kultury. Być może miejsce to stanie się pierwszą tego rodzaju ekspozycją w Polsce.