"To co zobaczyłem wstrząsnęło mną niesamowicie. Wielokrotnie odtwarzałem ten materiał i trudno było uwierzyć w to, co widzę" - mówił gość "Faktów po Faktach" w TVN24. "Ten czas od sobotniego wieczoru, kiedy zobaczyłem wyemitowany w TVN24 materiał, był najtrudniejszy w moich 27 latach służby. Najtrudniejszy dlatego, że moje założenia zawsze opierały się na tym, że każdy komisariat policji w naszym kraju, to miejsce, w którym każdy obywatel - bez względu na to, z jakiego powodu tam trafi - będzie czuł się bezpiecznie" - powiedział. "Sytuacja nie miała prawa mieć miejsca" Szymczyk przyznał, że przed emisją reportażu Wojciecha Bojanowskiego, nie widział nagrań zarejestrowanych przez paralizator. "Dla mnie to jest sytuacja, która nie miała prawa mieć miejsca, to jest ewidentne złamanie przepisów, złamanie prawa. To największy dramat w mojej zawodowej historii. Wydarzyła się rzecz straszna, za którą - jako komendant główny policji - chciałbym przeprosić wszystkich tych, którzy ten materiał oglądali. I widzieli człowieka w policyjnym mundurze, który łamie prawo, zadając ból i cierpienie drugiemu człowiekowi" - powiedział komendant główny policji. "Dopiero w prokuraturze wyszło na jaw, że monitoring nie działał" Szef policji pytany o nadzór nad postępowaniem dyscyplinarnym wobec policjanta powiedział, że był wdrożony przez policyjne Biuro Kontroli. "Dzisiaj okazuje się, że ten nadzór pozostawiał również wiele do życzenia" - powiedział. "Prowadzący postępowanie dyscyplinarne, które zostało wszczęte niezwłocznie na moje polecenie, prowadzący to postępowanie trzykrotnie zwracał się do prokuratury z prośbą o przekazanie tego materiału filmowego. Tego materiału nie uzyskał i oparł się na tym definiując potrzebę zawieszenia tego postępowania dyscyplinarnego" - dodał Szymczyk. Szef policji poinformował, że dopiero w prokuraturze wyszło na jaw, że zapis z kamer wewnątrz komisariatu nie był rejestrowany - ponieważ monitoring był uszkodzony. "To trwało od około dwóch tygodni i nikt tego nie zgłosił" - dodał. Jeden raził paralizatorem, inni nie reagowali Komendant pytany czy wiedział o tym, że w toalecie komisariatu, gdzie Stachowiak był rażony taserem, byli policjanci, którzy przyglądali się jak jeden z funkcjonariuszy traktuje mężczyznę i nie ponieśli konsekwencji, odparł: "Z informacji, które otrzymałem, które były w sprawozdaniu, nie wynikało, aby w toalecie było więcej funkcjonariuszy niż ten jeden, który użył paralizatora". Zapewnił, że również ten wątek jest w tej chwili "bardzo wnikliwie wyjaśniany". "Gwarantuję, że tę sprawę w tych obszarach wyjaśnimy bardzo dokładnie. Nie ma przyzwolenia na łamanie prawa w policyjnym mundurze" - zadeklarował. Pytany czy wiedział o tym, że szef komisariatu, na którym umarł 25-latek, miesiąc później dostał awans na zastępcę komendanta miejskiego we Wrocławiu, Szymczyk odparł, że była to decyzja komendant wojewódzkiego. "Komendant wojewódzki policji powinien był informować o tym, że takiemu człowiekowi powierza takie zadanie" - podkreślił Szymczyk dodając, że nie wiedział o tym fakcie. "Poddaję się ocenie premier i szefa MSWiA" Pytany o ewentualną swoją dymisję szef KGP powiedział, że "jego los jest w rękach ministra spraw wewnętrznych i premier". "Poddaje się ich ocenie. Jeśli takie decyzje zapadną, oczywiście się im podporządkuję" - dodał. 25-letni Igor Stachowiak został zatrzymany 15 maja 2016 r. na wrocławskim rynku; policja poszukiwała go za oszustwa. Według funkcjonariuszy, mężczyzna był agresywny i dlatego musieli użyć paralizatora. Po przewiezieniu na komisariat mężczyzna stracił przytomność i pomimo reanimacji zmarł. Według pierwszej opinii lekarza, przyczyną śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. TVN24 wyemitował w sobotę drastyczne materiały, do których dotarł, a które zostały zarejestrowane na komisariacie przy ulicy Trzemeskiej we Wrocławiu tuż przed śmiercią mężczyzny. W materiale widać, jak policjanci wielokrotnie przekraczają swoje uprawnienia. Wobec skutego kajdankami Stachowiaka kilkakrotnie użyto paralizatora.