Tylko kilku moich rozmówców - bardziej zorientowanych w polskiej polityce - dostrzegło w tym ruchu przygotowania Tuska do ewentualnego startu w wyścigu o fotel prezydenta Polski. "Może chce znowu zaistnieć, bo europejscy politycy z pierwszych stron gazet po pewnym czasie tracą kontakt ze swoim krajem" - snuje domysły jeden z moich rozmówców - "a dzięki obecności w Warszawie, o Tusku znowu będzie mowa w mediach". Większość osób w Brukseli uważa jednak, że Tusk chce "zaliczyć" kolejne punkty, ale w polityce europejskiej. "Chce uchodzić za kogoś, kto szuka w Polsce zgody, kogoś kto chce pokazać, że można rozmawiać z polskim rządem i szukać wspólnie rozwiązania" - mówi mi Karel Lanoo z Centrum Studiów Europejskich (CEPS). Zdaniem Lanoo, Tusk pozycjonuje się także względem szefa KE Jean Claude Junckera i całej komisji z Fransem Timmermansem na czele, którzy w sprawie Katalonii zamiast zająć obiektywną postawę lub postawę mediatora, opowiedzieli się po jeden ze stron i stracili poparcie 5 milionów Katalończyków. Tusk w sprawie Katalonii był według Lanoo bardziej wyważony: opowiedział się wyraźnie przeciwko przemocy i apelował o dialog. Teraz jego zdaniem chce tę różnicę między sobą a Komisją Europejską zaakcentować w stosunku do Polski. Tusk pokazuje swoją obecnością w Warszawie, że ma wpływy w Polsce, że się z nim liczą, że ma pozycję. Chce pokazać unijnym przywódcom, że warto z nim rozmawiać o Polsce, bo "trzyma rękę na pulsie". Podnosi w ten sposób swoją wartość. Lanoo należy do tych, którzy uważają, że Tusk po zakończeniu kadencji na stanowisku szefa Rady Europejskiej będzie raczej robić karierę międzynarodową - np. w ONZ czy Światowym Banku. Katarzyna Szymańska-Borginon