PAP: Pani minister, co istotnego czeka uczniów i nauczycieli w nowym roku szkolnym? Krystyna Szumilas: W nowym roku szkolnym przede wszystkim chciałabym nauczycielom i uczniom życzyć jak najlepszych osiągnięć. Nauczycielom - radości i satysfakcji z sukcesów uczniów, a uczniom tego, by ich nauka była jak najciekawsza. I aby pamiętali, że to od ich podejścia do zajęć i systematycznej pracy będą zależeć wyniki na szkolnych świadectwach. Ten nowy rok szkolny 2013/2014 jest ważny dla wielu grup uczniów, ale przede wszystkim dla tych najmłodszych. Od 1 września weszła w życie ustawa "przedszkole za złotówkę", która z jednej strony obniża opłaty rodziców za opiekę przedszkolną, a z drugiej strony daje samorządom dodatkowe pieniądze na rozwój edukacji przedszkolnej. To bardzo ważna zmiana, bo jest ona następnym krokiem w kierunku upowszechnienia edukacji przedszkolnej. Bardzo się z niej cieszę, ponieważ wreszcie doprowadzi ona do takiej sytuacji, w której każde dziecko w wieku od 3 do 5 lat będzie mogło chodzić do przedszkola. O ile, dzięki zmianom opłat za przedszkola, może wzrosnąć w tym roku liczba dzieci, które pójdą do przedszkola? - Wprawdzie parlament przyjął ustawę już po rekrutacji do przedszkoli, jednak od kilku lat liczba miejsc w przedszkolach systematycznie rośnie. Szacuję, że od września liczba przedszkolaków wzrośnie o około 40 tysięcy. To oznacza, że ponad 70 proc. dzieci w wieku od 3 do 5 lat zostanie objętych edukacją przedszkolną. Dotacja dla gmin z pewnością zwiększy jeszcze bardziej liczbę przedszkolaków od września 2014 r. Ale w tym roku najbardziej cieszy mnie to, że rodzice wreszcie będą mieli niewielkie opłaty za opiekę nad ich dzieckiem. Nie więcej niż jedną złotówkę za każdą dodatkową, powyżej pięciu, godzinę przedszkolnej opieki. Ale, jak słychać, pojawił się problem z zajęciami dodatkowymi w przedszkolu jak np. nauka języka angielskiego czy lekcje rytmiki. W niektórych gminach są protesty rodziców, którzy uważają, że uniemożliwia się im dodatkowe opłacanie zajęć, gdyby się na nie zdecydowali. - To nieporozumienie. Nie ma żadnych przeszkód, ani prawnych ani finansowych, by te zajęcia dalej się odbywały z oczywistą korzyścią dla maluchów w ramach oferty przedszkolnej. W żadnym razie nie ograniczamy możliwości prowadzenia zajęć dodatkowych w przedszkolach, natomiast chcemy, aby w całości finansowane były przez przedszkole i aby nie było konieczności pobierania od rodziców dodatkowych opłat. Chodzi nam o to, by za takie zajęcia w przedszkolu rodzice nie płacili podwójnie. Zdarzały się takie sytuacje, że rodzice za godzinę zajęć w przedszkolu płacili stawkę ustaloną przez samorząd i dodatkowo za tę samą godzinę dyrektorowi przedszkola np. za zajęcia taneczne. A przecież to ta sama godzina, w której dziecko ma tylko jedne zajęcia taneczne. Opłacanie zajęć dodatkowych z budżetu przedszkola ma zapobiec takim sytuacjom. W wielu przedszkolach zajęcia dodatkowe są prowadzone, mimo że nie pobiera się dodatkowych opłat od rodziców. Dzieci tańczą, śpiewają i uczą się języków obcych, a rodzice nie muszą dodatkowo płacić. Taniec, rysunek i rytmika są zapisane w podstawie programowej, więc przedszkole musi takie zajęcia realizować. Polscy nauczyciele przedszkoli mają wysokie kwalifikacje, są absolwentami uczelni wyższych. Wielu z nich ma również kwalifikacje do nauczania języków obcych. Jeżeli jednak w przedszkolu nie ma nauczyciela, który może uczyć dzieci angielskiego lub rysunków, to dyrektor może zatrudnić kogoś z zewnątrz. Ale warunek jest jeden: musi za to zapłacić z budżetu przedszkola, w którym już są pieniądze rodziców, a nie z dodatkowo pobieranych od nich opłat. Ten rok szkolny jest ważny także dlatego, że rodzice po raz ostatni decydowali, czy ich sześcioletnie dziecko pozostanie w przedszkolu, czy też pójdzie do pierwszej klasy szkoły podstawowej. - To bardzo ważna zmiana i dyskutowana już od kilku lat. Od 1 września 2014 r. pierwsza grupa sześciolatków już obowiązkowo pójdzie do szkoły. I to już jest naprawdę ostatni czas, w którym polska oświata może w każdym szczególe przygotować się na przyjęcie najmłodszych dzieci. Decyzje rodziców o posłaniu ich sześcioletnich dzieci do szkoły wciąż mogą zapadać, i to jeszcze w pierwszych dniach września. Szacuję, że obecnie do szkół zapisanych jest niecałe 60 tysięcy dzieci sześcioletnich. Dlaczego tak mało? Co powoduje, że mimo zachęt MEN do posyłania sześciolatków do szkół mniej niż 1/5 rodziców na to się decyduje? - Trudno zmieniać to, do czego przez wiele lat byliśmy przyzwyczajeni. Jeszcze trudniej, gdy zmiana dotyczy dzieci. W Polsce naukę w szkole od wielu lat rozpoczynały dzieci siedmioletnie. Rodzice dzisiejszych sześciolatków również poszli do szkoły w wieku siedmiu lat. Pamiętają inną szkołę, z innymi programami, inaczej wyposażoną. A przecież szkoła się zmieniła, jest inna od tej sprzed 20 czy 30 lat. Zmieniło się otoczenie szkoły, zmieniły się dzieci. Dlatego bardzo zachęcam rodziców, by sami sprawdzali szkoły, w których ich sześcioletnie dzieci rozpoczną naukę. Niech obejrzą klasy, niech porozmawiają z nauczycielami i tymi rodzicami, którzy zdecydowali się posłać swoje maluchy do pierwszej klasy. Wówczas będą pewni jak rzeczywiście wygląda konkretna szkoła i mają szansę się przekonać, że jest dla ich dzieci bezpieczna. Oczywiście rodzice mogą pozyskiwać informacje z mediów, prowadzone są badania, wiele informacji przekazuje również MEN na stronie internetowej www.6latki.men.gov.pl, ale nic nie zastąpi kontroli samych rodziców. Ważną informacją dla rodziców jest również to, że w 12,5 tysiącach z 13,5 tysięcy szkół podstawowych sześciolatki już się uczą w pierwszych klasach lub oddziałach przedszkolnych. Są w szkole, mają w niej swoją klasę, salę, swoje miejsce, spędzają w niej czas, spotykają się ze starszymi kolegami i koleżankami. W tych szkołach żyją, uczą się i widać, że sześcioletnie dzieci bardzo dobrze w nich funkcjonują. Decyzje rodziców często były powodowane obawą, że ich dziecko będzie się uczyło w dużej klasie, że nastąpi kumulacja roczników oraz tego, że ich młodsze dziecko będzie się uczyło w klasie z rok starszym kolegą. Dlatego Sejm przyjął ustawę, która gwarantuje rodzicom od przyszłego roku, kiedy sześciolatki już obowiązkowo pójdą do szkoły, ograniczenie liczby uczniów w klasach pierwszych do 25. Dzielimy też rocznik dzieci urodzonych w 2008 r. na dwie części, by uniknąć sytuacji, w której w klasach pierwszych będą dwa roczniki dzieci. Nakazujemy dyrektorom szkół, aby klasy pierwsze były tworzone z dzieci w zbliżonym wieku. To odpowiedź na postulaty rodziców, z którymi przez cały czas rozmawiamy. Od kilku lat szkoły dotyka niż demograficzny, co powoduje, że dzisiaj we wszystkich typach szkół dla dzieci i młodzieży rozpoczyna naukę o 1,5 mln uczniów mniej niż we wrześniu 2005 roku. Spadek liczby uczniów dotyczy także szkół podstawowych. W większości nich w zwolnionych salach lekcyjnych organizowane są dzisiaj oddziały przedszkolne, które we wrześniu przyszłego roku przekształcą się w klasy pierwsze. Obniżenie wieku szkolnego zahamuje zmniejszanie się liczby uczniów w szkołach podstawowych, a dla wielu z nich będzie ratunkiem przed likwidacją. Przyjęty przez Sejm podział rocznika 2008 i decyzja o tym, że od września 2014 roku do szkoły obowiązkowo pójdą sześciolatki urodzone w pierwszej połowie roku zmniejsza również obawy rodziców, że ich dzieciom w przyszłości będzie trudniej dostać się do dobrych szkół lub na studia. Nie będzie utrudnień, które spowodowałoby rozpoczęcie nauki w szkole przez dwa roczniki. Mówiliśmy cały czas o dzieciach młodszych, ale co ze starszymi? Jakie ich czekają zmiany? - Rezygnujemy z tradycyjnego sposób nauczania nastawionego na odtwarzanie wiedzy. Szkoła musi nauczyć kreatywnego myślenia, analizowania i wyciągania wniosków, umiejętności pracy zespołowej, ale też dobrej znajomości dziedziny wiedzy, właściwej dla wykonywanego zawodu, bo tego od niej oczekuje społeczeństwo. Dlatego uczniowie drugich klas szkół ponadgimnazjalnych wybierają dwa przedmioty, których będą się uczyli na poziomie rozszerzonym. Zaś przedmioty uzupełniające, takie jak historia i społeczeństwo oraz przyroda będą uczone w sposób problemowy i przekrojowy, łączący wiedzę z różnych dziedzin. W przyszłości absolwenci szkół średnich będą nie tylko lepiej przygotowani do studiów pod względem wiedzy i umiejętności, ale też będą przygotowani do sposobu uczenia się charakterystycznego dla uczelni wyższych. Dla nauczycieli i uczniów uczących się na podstawie nowej podstawy programowej to również rok przygotowywania się do zmodyfikowanej matury w 2015 roku. Podnosimy poprzeczkę, odpowiadając na postulaty uczelni wyższych, przede wszystkim rektorów zrzeszonych w Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Każdy uczeń będzie musiał przystąpić do egzaminu maturalnego z przynajmniej jednego przedmiotu dodatkowego na poziomie rozszerzonym. Dzięki takiemu rozwiązaniu maturalna ocena z wybranego przez ucznia przedmiotu rozszerzonego stanie się podstawą do przyjęcia na studia. Podkreślam też, że w nowym egzaminie maturalnym odchodzimy od przygotowywania, szeroko krytykowanej, prezentacji z języka polskiego. To nowe, projakościowe zmiany w edukacji. Czy uczniowie drugich klas szkół ponadgimnazjalnych pod koniec roku szkolnego wybierali częściej przedmioty humanistyczne, czy ścisłe? - Wybory uczniów rozkładają się bardzo proporcjonalnie, choć MEN na razie dysponuje tylko szacunkowymi danymi, bo ostateczną informację będziemy mieli trochę później. Ale badając uczniowskie plany stwierdziliśmy, że przedmioty humanistyczne i ścisłe są wybierane przez mniej więcej taką samą liczbę uczniów. To rozwiało wcześniejsze obawy, że uczniowie nie będą wybierać przedmiotów ścisłych, uznawanych za trudne, np. matematyki, fizyki lub chemii. Te przedmioty na poziomie rozszerzonym będą uczone w zdecydowanej większej liczbie godzin, co daje szansę na to, że uczeń dogłębnie pozna materiał. Natomiast przedmioty uzupełniające będą nauczane w sposób nowoczesny, co ma pozwolić uczniom wykorzystać wiedzę, którą zdobyli na poprzednich etapach kształcenia. Zmiana programowa przede wszystkim ma na celu kształcenie umiejętności, które są potrzebne i cenne we współczesnym świecie. To umiejętność krytycznego myślenia, analizowania, wyciągania wniosków. Tego polska szkoła będzie uczyć i to zapisane jest w nowej podstawie programowej. Od wielu lat podkreślamy wartość aktywnych metod kształcenia. Zależy mi na tym, aby w rozpoczynającym się dzisiaj roku szkolnym nauczanie było w większym stopniu oparte na metodach kształcenia, które aktywizują uczniów. I to od przedszkola poprzez szkoły podstawowe, gimnazja do szkół ponadgimnazjalnych. Wzbudzanie aktywności ucznia, jego ciekawości i chęci poszukiwania odpowiedzi to nie tylko lepsze zapamiętywanie, ale też lepsze rozumienie świata i lepsze przygotowanie do odpowiedzi na jego wyzwania. A wspólne wykonywanie doświadczeń uczy pracy zespołowej. W nowym roku szkolnym chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny element, związany z wychowawczą funkcją szkoły - wyrabianie u uczniów nawyku aktywności fizycznej. Ruch, zabawa, gra w piłkę, wędrówki powinny być codziennym przyzwyczajeniem, a udział w lekcjach wychowania fizycznego obowiązkiem, który realizuje się z przyjemnością. Dlatego też proponuję, aby rok szkolny 2013/2014 był rokiem "Szkoły w Ruchu" i aby wszyscy: nauczyciele, rodzice, samorządy terytorialne i organizacje pozarządowy swoje działania skierowały m.in. na propagowanie zdrowego stylu życia związanego z aktywnością fizyczną naszych dzieci i uczniów. Pani minister, obniżenie obowiązkowego wieku szkolnego czy też nowa podstawa nauczania, to ważne zmiany, ale to nie wszystko. Proponujecie też zmianę Karty Nauczyciela. Kiedy będziemy mogli poznać jej gotowy projekt, który następnie trafi do konsultacji społecznych? - Po przedstawieniu propozycji założeń czekam na przygotowanie projektu przez Rządowe Centrum Legislacji. Mam nadzieję, że otrzymam je szybko. Nie ukrywam, że zależy mi na tym, aby najpóźniej w połowie września przedstawić gotowy projekt zmian do konsultacji społecznych. Zmiany dotyczące Karty Nauczyciela to rzeczywiście duże przedsięwzięcie, bo ustawa ta dotyczy w większym lub mniejszym stopniu 666 tys. osób, bo tyle mamy nauczycieli w Polsce. Nauczyciele w tym roku po raz pierwszy od kilku lat nie dostaną podwyżek. Czy jest szansa, by np. za rok wrócić do kolejnego zwiększenia nauczycielskich pensji? - To wszystko zależy od tego, jaka będzie sytuacja gospodarcza i finansowa państwa. Planując zmiany muszę brać to pod uwagę. Warto jednak przypomnieć, że nauczyciele byli jedyną grupą zawodową, która zyskała w trudnym dla Polski okresie i słusznie, bo ich płace wcześniej były bardzo niskie. Przez ostatnie pięć lat otrzymywali podwyżki i ostatecznie ich pensje wzrosły o 50 proc. W tej chwili czas na podwyżki dla nauczycieli akademickich i ja to całkowicie rozumiem, bo o tej grupie zawodowej również powinniśmy pamiętać. Chcę zaznaczyć, że polityka w każdej dziedzinie życia społecznego jest polityką całego rządu. Wszystkie zmiany wymagają akceptacji nie tylko ministra, ale też całego rządu. Współpracę z rządem i premierem odbieram bardzo dobrze. Kiedy popatrzymy na zmiany, które dzisiaj są realizowane w edukacji oraz na sposób ich finansowania widać, że dla rządu i dla premiera sprawy edukacyjne są bardzo ważne i istotne. W czasie kryzysu ekonomicznego, gdy konieczne jest ograniczanie wydatków, edukacja była i jest jedyną dziedziną, gdzie je zwiększono. Od 2007 roku subwencja oświatowa wzrosła o ponad 11 mld zł. W tym roku mamy dodatkowe 504 mln zł na edukację przedszkolną, w następnych latach będą to kwoty rzędu 1,5 mld zł. To pokazuje, że dobre wykształcenie młodego pokolenia nie tylko dla mnie, ale i dla rządu i premiera jest sprawą priorytetową. Spójną politykę rządu widać również w tym, że projekty edukacyjne są jednocześnie realizowane z całym pakietem działań prorodzinnych. Wydłużenie urlopów macierzyńskich, rozwój żłobków, przedszkoli, reforma oświaty, w tym obniżenie wieku szkolnego, poprawianie jakości nauczania, aktywizowanie uczniów i stawianie na ich kreatywność decyduje o przyszłości naszego kraju. To myślenie nie tylko o tym, co zdarzy się dziś czy jutro, ale też za 10, 20 lub 30 lat. Rozmawiali: Danuta Starzyńska-Rosiecka i Norbert Nowotnik