Na ten dzień czekała dwa tygodnie. Pod urzędem pracy przy ul. Ciołka w Warszawie Paulina była 1 września. Zdumiała się, kiedy się okazało, że powinna się wcześniej zapisać. Dopiero na dziś dostała termin wizyty. Z urzędu wychodzi promienna, jakby otrzymała intratną posadę w spółce skarbu państwa. A dostała jedynie urzędowe poświadczenie, że od 15 września, czyli od teraz, ma status osoby bezrobotnej. A ponadto decyzję, że przez rok - jeśli nie znajdzie pracy - będzie otrzymywać od opiekuńczego państwa zasiłek: przez pierwsze 90 dni - 960,00 zł brutto, potem 753,90 zł brutto. Jest sama z trójką dzieci. Z przerażeniem myśli o tym, jak da sobie radę. - Mnie bardzo zależy na pracy, bo przecież z tego zasiłku nie utrzymam rodziny - mówi Paulina. Mieszkanie socjalne też za drogie O katastrofie na rynku pracy jeszcze się głośno nie mówi, ale chociażby oblężenie warszawskich pośredniaków świadczy o tym, że sytuacja robi się bardzo poważna. A ofert pracy jest niewiele. Paulina ostatnio pracowała jako asystent księgowy. Mówi, że program księgowy ma w małym palcu. Stała się ofiarą koronawirusa. - Pracowałam w agencji aktorskiej - wyjaśnia. - Prace na planie zostały na kilka miesięcy zamrożone. Teraz, kiedy już można kręcić filmy czy seriale telewizyjne, co chwila trzeba produkcję zamykać, bo przyjdzie aktor, statysta albo ktoś z ekipy z koronawirusem i wszyscy idą na kwarantannę. Nie ma pracy na planie, nie ma pieniędzy dla aktorów i w rezultacie dla pracowników agencji. Ja przez kilka miesięcy byłam na zasiłku opiekuńczym płaconym przez ZUS, bo dzieci nie mogły chodzić do szkoły. Ale w lipcu zasiłek zniesiono i wróciłam do pracy. Okazało się, że sytuacja w firmie jest niedobra. Żeby utrzymać mój etat, inni pracownicy zrezygnowali częściowo ze swoich dodatków i prowizji. Ale wszystko wskazywało na to, że w kolejnym miesiącu sytuacja się nie polepszy, więc 31 lipca szefowa, ze łzami oczach, wręczyła mi wypowiedzenie z powodu likwidacji stanowiska. Miałam miesięczne wymówienie. Zaczęłam szukać pracy. Wymówienie skończyło się 31 sierpnia, więc 1 września przyszłam do pośredniaka. Od ponad miesiąca codziennie wysyłam CV do kilku albo nawet kilkunastu firm. Zazwyczaj nie odpowiadają. Za wrzesień Paulina dostanie na rękę 350,00 zł. To będzie pierwszy głodowy miesiąc w jej rodzinie. Jest po rozwodzie. Córka ma 12 lat, synowie 10 i 7. Były mąż płaci alimenty, miesięcznie 1320 zł - na starsze dzieci po 500 zł, na młodszego syna 320 zł. Do tego dostają 1500 zł z programu 500+. Zasiłek dla bezrobotnych za pół miesiąca nie starczy nawet na czynsz. Od lipca Paulina szczęśliwie ma mieszkanie socjalne na warszawskiej Woli. Ten dach nad głową kosztuje jednak ponad 650 zł miesięcznie za 43 m kw. - Mamy niewiele mebli i nie wiem, jak wyposażę mieszkanie, jeśli nie znajdę pracy - martwi się Paulina. - Przecież muszę płacić za mieszkanie, za media, za komórkę, za internet, żeby dzieci mogły się uczyć zdalnie. W rezultacie opłaty to w sumie 1200-1300 zł miesięcznie. Jak przeżyć? Paulina wystąpiła do OPS o sfinansowanie obiadów trójki dzieci w szkołach, 100-130 zł miesięcznie. Każde jest w innej szkole: starszy syn w zwykłej podstawówce, młodszy w sportowej, a córka w specjalnej. Ale zdarzyło się akurat, że zasiłek opiekuńczy nie był wypłacany przez ZUS regularnie i w jednym miesiącu zbiegły się wypłaty z dwóch miesięcy. W rezultacie OPS uznał, że jest dobrze sytuowana, i odmówił sfinansowania wyżywienia dzieci. Ale powiedzieli, że gdy przyniesie z pośredniaka decyzję, że jest bezrobotna, ponownie nad tymi obiadami się zastanowią. Mężczyźni są milczący Pod pośredniakiem na Ciołka raz tłoczno, raz prawie pusto. Napływ klientów faluje jak sinusoida. A że czasami bezrobotny do rejestracji przychodzi z jedną lub dwiema osobami z rodziny, pod drzwiami urzędu pracy się zagęszcza. Do tego dochodzą ludzie czekający na wejście do kancelarii, głównie pracodawcy ubiegający się o dotacje lub pożyczki bądź osoby mające wyznaczone obowiązkowe wizyty. Wydaje się, że kobiet oczekujących na rejestrację jest więcej niż mężczyzn. Ale może to tylko wrażenie, bo mężczyźni zwykle są zamknięci w sobie, nieskorzy do rozmowy, siedzą w milczeniu na murku okalającym schody. Jakby chcieli zniknąć ze wstydu lub smutku. Za to kobiety czasem przychodzą z dziećmi, w wózku albo w brzuchu. Ireneusz jest inżynierem. Ma 35 lat. Pracował w zagranicznej korporacji. Nie chce mówić, w jakiej branży. Zwolniono go z powodu koronawirusa, ma to w papierach. Od zwolnienia minęły ponad trzy miesiące. Przyszedł, bo zależy mu na ubezpieczeniu. Dostęp do służby zdrowia jest głównym powodem rejestrowania się w pośredniaku. Miał nadzieję, że szybko znajdzie pracę, ale tak się nie stało. Nie ma z czego żyć. - Firmy nie wiedzą, co się wydarzy za kilka miesięcy, dlatego nie chcą przyjmować nowych ludzi - tłumaczy. - Nie zatrudniają ludzi do działów, które przygotowują nowe produkty. Patryk ma 32 lata. Po raz pierwszy w życiu był dziś w pośredniaku. Dostał zaświadczenie, że urząd pracy odmówił mu przyznania zasiłku dla bezrobotnych. Ale ma chociaż ubezpieczenie. - Przez ponad osiem lat pracowałem w jednym z banków, pod koniec ubiegłego roku nastąpiły tam zwolnienia grupowe - opowiada. - Mam średnie wykształcenie, maturę zdawałem w ogólniaku, ale przez te ponad osiem lat zdobyłem doświadczenie w branży finansowej. Dlatego miałem nadzieję, że właśnie taką pracę znajdę. A może chociaż jakąś pracę biurową. Jak zaczęła się pandemia, sytuacja na rynku pracy jeszcze się pogorszyła. Pracował w kasie w jednym z sieciowych sklepów. Potem imał się prac dorywczych. Codziennie wysyła co najmniej kilka CV do różnych firm. Żadna nie odpowiedziała. Dziś w oknie pośredniaka zobaczył oferty. Wybrał: kierowca kategorii B do rozwożenia dostaw, magazynier, administrator budynków mieszkalnych, kierownik prac ogrodniczych. Dwa tygodnie temu Patryk się ożenił. Żona nie przeraziła się tym, że narzeczony jest bez pracy. Ślubowali być ze sobą na dobre i na złe. To złe jednak trwa. - Na szczęście żona ma pracę, wierzę też, że pomoże nam mój tata - mówi Patryk. - Poza tym mamy trochę pieniędzy odłożonych na wesele. Ja nawet nie dostałem zasiłku, bo okazało się, że przez 18 miesięcy wstecz musiałbym mieć umowę-zlecenie co najmniej na wysokość minimalnego wynagrodzenia, a miałem niższą. Jak się postawisz Ewa ma rękę na temblaku i 53 lata na karku. Przyjechała do rejestracji z partnerem, Zbyszkiem. Ona siedzi na murku przed drzwiami, on nerwowo przemierza chodnik w sąsiedztwie pośredniaka. Nerwowo, bo próbuje załatwić sobie nową pracę. Oboje są w niewesołej sytuacji. Ewa nazywa ją czarną dziurą. Ucieszyła się, kiedy w ubiegłym roku dostała etat w niedużym warszawskim warzywniaku. - Kiedy weszły ograniczenia liczby klientów i wymagania dotyczące środków ochronnych dla personelu, to uznałam, że trzeba ich przestrzegać - opowiada. - Nasz warzywniak był tak mały, że właściwie tylko jeden klient mógł - zgodnie z przepisami - wejść do środka. A ja i moja koleżanka, też sprzedawczyni, stałyśmy zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od siebie. Właścicielka popędzała, żeby wpuszczać następnych klientów. Nie godziłam się na to, bo narażałyśmy zdrowie kupujących i nas samych. Ale jej to nie obchodziło. Przychodziła do sklepu nawet wtedy, kiedy miała objawy, które mogły świadczyć o zakażeniu koronawirusem. W kwietniu ja poczułam się gorzej. Z linii epidemiologicznej skierowano mnie do przychodni. Dostałam zwolnienie na dwa tygodnie. Szefowa się na mnie obraziła.Kiedy po dwóch tygodniach Ewa wróciła do pracy w warzywniaku, stwierdziła, że nakazy dotyczące koronawirusa nie są przestrzegane. Powiedziała, że w trosce o własne życie prosi o bezpłatny urlop. Nie dostała. Szefowa wręczyła jej za to wymówienie z powodu porzucenia pracy. Wtedy myślała, że szybko znajdzie następne zajęcie. Znalazła dopiero w lipcu. Pracowała w sklepie na próbę dwa dni. Właściciele byli zadowoleni, mieli podpisać z nią umowę. Tyle że w domu potknęła się na odkurzaczu i złamała rękę. Umowę diabli wzięli. Ale pewnie ona i Zbigniew jakoś by sobie z tą sytuacją poradzili, gdyby nie fakt, że jego dochody jako taksówkarza spadły o jakieś 70 proc. Zbyszek ma około sześćdziesiątki. Wynajmował samochód w jednej z warszawskich korporacji, ale kiedy w czasach pandemii przychody ledwie starczały na paliwo, rozwiązał umowę. Teraz szuka nowej korporacji, tańszej. Jedna z dwóch wybranych chce opłaty za wynajem za miesiąc z góry, druga tylko za tydzień. Skłaniają się ku tej drugiej, ale nawet na nią ich nie stać. Musieliby zapłacić na początek za tydzień 750 zł. 250 zł odłożyli. Brakuje im 500 zł. Gdy Ewa słyszy, że to tylko 500 zł, obrusza się. - Tylko 500 zł, a dla nas aż 500 zł. Nie mamy od kogo tej brakującej kwoty pożyczyć. A lombard? Byłam. Właściwie nie mamy prawie nic, co można by zastawić, tylko moją komórkę, którą dostałam od Zbyszka w grudniu na imieniny. Zaproponowano mi jedynie 150 zł. Co dalej? Ewa nie dostała zasiłku w pośredniaku, bo według świadectwa pracy porzuciła pracę. Dobrze, że ma chociaż ubezpieczenie. Ale ani ona, ani jej partner nie wiedzą, jak wyrwać się z zaklętego kręgu nędzy. Dobra pogoda nie dla wszystkich W kraju pod koniec sierpnia zarejestrowanych było 1,029 mln bezrobotnych. Jak uważają specjaliści od rynku pracy, od września zacznie się gwałtowny wzrost bezrobocia. W końcu lipca stopa bezrobocia wynosiła 6,1 proc. i była wyższa niż w tym samym okresie ubiegłego roku o 0,9%. W poszczególnych województwach wahała się od 3,7 proc. w wielkopolskim do 10,1 proc. w warmińsko-mazurskim i 9,0 proc. w podkarpackim. Jak wynika z analizy wykonanej przez Wojewódzki Urząd Pracy w Rzeszowie, od 1 stycznia do 31 sierpnia pracodawcy z Podkarpacia zgłosili do powiatowych urzędów pracy zamiar zwolnienia 4053 pracowników, a faktycznie zwolniono prawie połowę tej liczby. W sierpniu napłynęły zgłoszenia o zwolnieniu 405 osób z czterech zakładów. Najczęściej zwolnienia zgłaszały firmy z branży motoryzacyjnej i lotniczej oraz handlowe i usługowe. Stosunkowo niewiele było zwolnień w budownictwie, turystyce i gastronomii. Co wydaje się zaskakujące, bo turystyka i gastronomia najbardziej ucierpiały w innych województwach. - Sytuacja związana z koronawirusem, konieczność chodzenia w maseczkach nie ułatwia funkcjonowania urzędów pracy - mówi Grzegorz Wolff, zastępca dyrektora Urzędu Pracy m.st. Warszawy. - Obostrzenia związane z pandemią powodują, że nasi klienci są trochę mniej otwarci i cierpliwi niż wcześniej, bo każdy chce jak najszybciej załatwić swoją sprawę. Podczas lockdownu zawiesiliśmy bezpośrednią obsługę interesantów - do 25 maja obsługiwaliśmy wszystkich mejlowo i telefonicznie. Od 25 maja działamy w reżimie sanitarnym: każdy wejdzie, ale musi poczekać w kolejce, bo do stanowisk wpuszczamy interesantów pojedynczo. Dopiero kiedy jedna osoba odchodzi od okienka, kolejna wchodzi do środka. Ludziom to się nie podoba - nie chcą czekać na słońcu czy w deszczu. Receptą jest system zapisów telefonicznych do rejestracji na konkretną godzinę. Urząd Pracy m.st. Warszawy ma trzy lokalizacje: przy ul. Grochowskiej obsługiwani są mieszkańcy prawobrzeżnej Warszawy, przy ul. Ciołka - lewobrzeżnej, a przy ul. Młynarskiej osoby niepełnosprawne i pracodawcy zatrudniający cudzoziemców. - W Warszawie jeszcze nie widać gwałtownego wzrostu liczby bezrobotnych - twierdzi wicedyrektor Wolff. - Na początku roku mieliśmy 18-18,5 tys., teraz mamy 24 tys. Rok temu w sierpniu rejestrowaliśmy ok. 2,5 tys. osób, ale równocześnie taka sama liczba była wyrejestrowywana. Teraz rejestruje się tyle samo osób, ale mniej znajduje pracę - stąd przyrost liczby bezrobotnych. Przewidujemy, że liczba rejestrujących się może wzrosnąć. Różne firmy pytają, jaką mamy ofertę, bo np. planują zwolnienia grupowe. Kolejni bezrobotni na pewno się pojawią, część w ramach zwolnień grupowych, które już się rozpoczęły. Obsługa bezrobotnych to tylko część zadań urzędów pracy. W czasach pandemii podpisywały one również umowy dotyczące wsparcia małych i średnich przedsiębiorstw, w tym najliczniejszej grupy mikroprzedsiębiorców. W Warszawie wpłynęło ponad 170 tys. wniosków o wsparcie z tzw. tarczy antykryzysowej, w tym samych pożyczek dla mikroprzedsiębiorców prawie 150 tys. Dlaczego ludzie rejestrują się jako bezrobotni? Wydawałoby się, że po to, by otrzymać zasiłek. Ale przysługuje on ok. 20% rejestrujących się, a głównym motywem rejestracji jest chęć posiadania ubezpieczenia. Uprawnieni bezrobotni otrzymują zasiłek najczęściej po siedmiu dniach od zarejestrowania. Może być wypłacany przez sześć miesięcy albo nawet przez rok - to zależy od stopy bezrobocia na danym terenie oraz wieku i stażu pracy bezrobotnego. Do końca maja zasiłek dla osób ze stażem pracy 5-20 lat wynosił 741,87 zł netto miesięcznie, od 1 czerwca - 763,98 zł netto, a od 1 września wzrósł do 1025,00 zł netto miesięcznie. Jednak taka kwota dotyczy jedynie pierwszych 90 dni od rejestracji. Potem najnowszy zasiłek wynosi jedynie 814,49 zł netto. Osoby, które mają mniej niż pięć lat stażu pracy, otrzymują 80% zasiłku podstawowego, za to osoby z co najmniej 20-letnim stażem otrzymują 120% kwoty podstawowej. Pracownicy o najdłuższym stażu przez pierwsze 90 dni otrzymują więc 1221,40 zł netto, a przez kolejne miesiące 968,03 zł netto. W stolicy osoba samotna nawet za tę kwotę nie jest w stanie przeżyć, skoro czynsz za mieszkanie wynosi kilkaset złotych, a sam wywóz śmieci kosztuje 65 zł miesięcznie. Część przychodzących do stołecznego urzędu pracy jest sfrustrowana swoją sytuacją. Są przygnębieni, płaczą - albo odwrotnie, stają się agresywni, rzucają inwektywami, kopią wyposażenie, samochody parkujące w pobliżu urzędu. Są to jednak wydarzenia incydentalne - jak twierdzi wicedyrektor - bo bezrobotni zgłaszający się do urzędu z reguły mają już na siebie jakiś pomysł, a oferta aktywizacyjna i doradcza urzędu jest dość szeroka. Ludzie wciąż wierzą, że będzie po staremu - Wierzymy, że większość naszych klientów faktycznie szuka pracy - przekonuje wicedyrektor Wolff. - Jeśli jednak taka osoba nie przyjmie oferty zgodnej z jej wykształceniem, doświadczeniem i kompetencjami, traci status bezrobotnego i związane z nim ubezpieczenie. W ubiegłym roku wiele osób skorzystało z naszego pośrednictwa i doradztwa zawodowego oraz innych narzędzi aktywizujących, ale niektórzy sami znaleźli pracę, a część osób została wyrejestrowana, bo odmówiła przyjęcia oferty. Generalnie przed pandemią utrzymywaliśmy powolny, ale stały spadek liczby osób bezrobotnych. Teraz spodziewamy się, że nastąpi wzrost bezrobocia, bo koronawirus nie odpuszcza. Mamy jednak nadzieję, że niektóre branże się odbiją, np. transport, spedycja, logistyka. Po wakacjach ruszyliśmy z programem szkoleń i będziemy m.in. szkolić kierowców autobusów, samochodów ciężarowych oraz operatorów wózków widłowych. Już mamy wielu chętnych i wiemy, że czeka na nich praca. Wicedyrektor Wolff zaznacza, że ludzie o bardzo wysokich kwalifikacjach raczej nie rejestrują się jako bezrobotni. On sam zetknął się z takimi rejestracjami zaledwie dwa razy. W obu przypadkach problem wynikał nie z braku kompetencji zawodowych, ale z powodu trudności interpersonalnych i komunikacyjnych. Dziś te umiejętności są jednymi z kluczowych, podobnie jak otwartość na wyzwania i zmiany, umiejętność dostosowania się do nowych sytuacji i chęć ciągłego uczenia się. Przestrzega się społeczeństwo przed jesiennym wzrostem zachorowań na koronawirusa, które mogą się skumulować ze wzrostem zachorowań na grypę. Ale jakoś nikt nie przestrzega przed gospodarczymi skutkami ewentualnego wzrostu zachorowań i nie wszczyna alarmu. Ludzie wciąż wierzą, że będzie po staremu, że transfery społeczne będą płynąć, a praca na miarę wykształcenia, kompetencji i doświadczenia się znajdzie. Kiedy się obudzą? Ewa Smolińska-Borecka