- Kiedy się o tym dowiedziałem, miałem przeczucie, że to nie była przypadkowa kradzież. Akt sprawy jednak nie znałem. Powołaliśmy specjalną grupę, która wykonała benedyktyńską pracę - przeszukiwano nawet złomowiska, szukając części z tego samochodu. Mimo to, nie udało się ustalić sprawców - powiedział Szreder przed sejmową komisją śledczą ds. Krzysztofa Olewnika. Stołeczna prokuratura rejonowa z powodu niewykrycia sprawców umorzyła po kilku miesiącach śledztwo w sprawie kradzieży akt. Posłowie z komisji śledczej już pewien czas temu odkryli, że to śledztwo nie było jednak powiązane z głównym śledztwem dotyczącym porwania Olewnika - i nie wiedziała o nim Prokuratura Krajowa. Początkowo zarzuty w śledztwie postawiono konwojującym akta policjantom, ale ostatecznie sprawa została umorzona. - Wiem, że sprawą policjantów zajmowało się Biuro Spraw Wewnętrznych KGP, były postępowania dyscyplinarne - zeznał Szreder, podkreślając zarazem, że "nie zaglądał w ich akta". - Wie pan, że policjanci nie ponieśli żadnej odpowiedzialności dyscyplinarnej? Jaki to był sygnał dla innych policjantów? - zapytał wiceszef komisji Andrzej Dera (PiS). Szreder odparł, że najwidoczniej nie można było im udowodnić winy. - Trudno kogoś wtedy ukarać, taka kara musiałaby zostać uchylona - dodał.