Osoby, które zawiadomiły o tym prokuraturę, zarzucają ordynatorowi neurochirurgii Szpitala MSWiA, że choć szalał gronkowiec i istniało zagrożenie epidemią, szpital nic z tym nie zrobił. Kolejni chorzy trafiali na oddział. - Sprawdzamy tę sprawę. Dotyczy ona narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia pacjentów - mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Maciej Kujawski. - Mam kontakt z 12 osobami, które zostały zakażone w Szpitalu MSWiA. Dotąd doniesienia złożyło pięciu chorych, kolejni chcą to zrobić - mówi gazecie pacjent ze Strzegomia, który pierwszy zainteresował sprawą prokuraturę. Na neurochirurgii przeszedł półgodzinny zabieg. Trzy tygodnie po powrocie do domu pojawiły się komplikacje. - Miałem bóle, które jak się okazało, spowodował stan zapalny - opowiada. - Dzisiaj mam ubytki w kościach, czeka mnie kolejna operacja - mówi. Najwięcej osób zakaziło się gronkowcem jesienią 2005 roku. Anna, architekt z Warszawy, na neurochirurgię trafiła we wrześniu 2005 roku. Kilka dni po operacji kręgosłupa wyszła do domu. - Nie miałam jeszcze zdjętych szwów. Rano obudziłam się i z przerażeniem zauważyłam, że leżę w jakimś dziwnym płynie. Kiedy wstałam, lunęło mi z rany na plecach - opowiada. Po tym incydencie znowu trafiła do szpitala. - Od razu mnie wzięli na blok operacyjny. Okazało się, że zostałam zakażona najbardziej oporną do leczenia odmianą gronkowca. Lekarze byli tego świadomi, ale ukrywali to przede mną - mówi. Pozwała szpital o odszkodowanie. - Zrujnowali mi zdrowie - ocenia. 57-letnia Grażyna z Warszawy w Szpitalu MSWiA spędziła siedem miesięcy. - Przyszłam o własnych siłach, a teraz jestem sparaliżowana, przykuta do łóżka i całkowicie zależna od bliskich - mówi kobieta. - Już po pierwszej operacji wdało się zakażenie, wystąpiły powikłania. Nie wiem, czy uda mi się jeszcze stanąć na nogi. Mam pogniłe kręgi w kręgosłupie i uśpione ciężkie zakażenie - opowiada "Życiu Warszawy".