- Nie jestem usatysfakcjonowany tym raportem. Ten raport jest niepełny, nie uwzględnia naszych zasadniczych uwag - powiedział Klich PAP. - To nie są tylko drobne uwagi, to nie są oceny, ale uwagi do faktów i nowe fakty, które nie zostały uwzględnione w tamtym raporcie - dodał. Do błędów merytorycznych zaliczył tabele z wyliczeniami nalotu poszczególnych członków załogi. Jak powiedział, w rosyjskich ustaleniach nie jest wyszczególniony nalot kpt. Arkadiusza Protasiuka na Tu-154, "podczas gdy miał on - i strona polska przedstawiła takie informacje - wylatanych 2906 godzin 55 minut przy minimalnym koniecznym nalocie 1500 godzin". - Jakimś cudem nie jest naliczony także nalot dowódczy kapitana Protasiuka, który wynosił 608 godzin i 53 minuty - dodał Klich. Przypomniał, że jedna z uwag do raportu dotyczy stwierdzenia o ponad pięciomiesięcznej przerwie dowódcy załogi kpt. Protasiuka w wykonywaniu podejść do lądowania w trudnych warunkach. - Nie można tak powiedzieć, w trudnych warunkach pilot i załoga wykonywali loty regularnie - powiedział Klich. Zgodził się z argumentacją ministra spraw wewnętrznych Jerzego Millera, że "wynika to z pomylenia trudnych warunków atmosferycznych z warunkami minimalnymi" w raporcie. Klich zaznaczył, że uwagi strony polskiej zostały zawarte wyłącznie w dodatku przedstawionym w języku polskim, podczas gdy główny raport został opublikowany w językach rosyjskim i angielskim, co czyni je bardziej dostępnymi dla światowych mediów. Rosyjski raport za główną przyczynę katastrofy uznaje błędy załogi związane z brakami w szkoleniu i złą organizacją lotów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Klich, pytany czy czuje się odpowiedzialny za sytuację w pułku, powiedział: "Czuję się odpowiedzialny za wszystkie decyzje, które podejmowałem, ale trudno czuć się odpowiedzialnym za decyzje, za które odpowiadali inni, zwłaszcza że wojsko jest strukturą hierarchiczną". "Nie byłem wprowadzony w procedury szkoleniowe, bo trudno sobie wyobrazić, żeby minister obrony ingerował w to, co należy do kompetencji dowódcy eskadry, powinno być przestrzegane przez dowódcę pułku, nadzorowane przez dowództwo Sił Powietrznych, a jeszcze przez Sztab Generalny" - powiedział Klich. Przypomniał, że po katastrofie samolotu transportowego CASA, w której zginęło 20 lotników, polecił w wojsku przywrócić dyscyplinę. "Najważniejsza dla lotów VIP była przyjęta w czerwcu 2009 instrukcja HEAD, która kompleksowo regulowała przeloty z osobami pełniącymi najwyższe funkcje w państwie" - powiedział. - Uważam ją za dobre prawo. Minister jest od tego, aby tworzyć dobre prawo, a jego podwładni od tego, aby to dobre prawo wykonywać. Dobre prawo, które obowiązuje i które musi być respektowane, aby taka tragedia jak ta w Smoleńsku nigdy się nie powtórzyła - zaznaczył. Przypomniał, że w 2009 r. meldowano mu, iż wszystkie zalecenia wprowadzone po katastrofie CASY zostały wprowadzone. Kolejne zapewnienie otrzymał już po katastrofie smoleńskiej od gen. Mieczysława Stachowiaka, gdy przejął on obowiązki szefa Sztabu Generalnego po tragicznej śmierci gen. Franciszka Gągora. "Nie mam żadnych podstaw, żeby kwestionować wykonanie tych zaleceń przez odpowiednie, upoważnione do tego komórki" - zapewnił Klich. Klich wyraził przekonanie, że "oczywiście dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika nie powinno było być w kokpicie, jego rola jeszcze nie została wyjaśniona". "Mam nadzieję, że zostanie wyjaśniona dopiero przez komisję Millera oraz polską prokuraturę" - dodał. W środę Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) przedstawił ostateczną wersję raportu w sprawie katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem. MAK stwierdził m.in., że załoga polskiego samolotu podjęła próbę lądowania mimo warunków meteo poniżej minimalnych, a jako bezpośrednie przyczyny katastrofy wskazała nieodejście od lądowania mimo złych warunków, nieuwzględnienie komunikatów TAWS i presję na załogę.