Kamiński nie przyznał się do zarzuconego mu czynu i złożył krótkie wyjaśnienia - w prokuraturze spędził około półtorej godziny. Przed wejściem na przesłuchanie powiedział dziennikarzom, że "CBA nie pęka" i że służba będzie działać "dokąd się da". Na zarzuty dla Kamińskiego zareagowali jego zastępcy z CBA - Ernest Bejda i Maciej Wąsik. Zwrócili się o przedstawienie im tych samych zarzutów. "Oświadczamy, że gotowi jesteśmy ponieść solidarnie odpowiedzialność za działania funkcjonariuszy CBA w związku z tzw. aferą gruntową" - napisali w oświadczeniu. Dodali, że podejmowane działania odbywały się także za ich zgodą, wiedzą i pod ich kierownictwem. Prokuratura zdecydowała o postawieniu zarzutów Kamińskiemu 9 września. Jednak szef CBA nie stawił się na pierwsze wezwanie prokuratury, motywując to udzielonym mu przez premiera urlopem. Prokuratorzy wyznaczyli więc termin na dzisiaj. Postanowienie prokuratury jest niejawne, ale dla tej sprawy - w imię prawa obywateli do informacji - uczyniono wyjątek. Prokuratura uznała, że CBA dopuściło się niezgodnego z prawem stworzenia "fikcyjnej sprawy" ziemi w Muntowie k. Mrągowa, na potrzeby której wytworzono fikcyjną dokumentację do odrolnienia tej ziemi. Ponadto prokuratura uznała za niezgodne z prawem działania operacyjne CBA, które polegały na wręczeniu łapówki Andrzejowi K. (skazanemu nieprawomocnie w aferze gruntowej). Kamiński odpowiada za to jako szef CBA. - O akcji CBA w aferze gruntowej i procesie ws. płatnej protekcji mówiono, że zebrane dowody to "owoce z zatrutego drzewa". My mieliśmy ocenić to drzewo i uważamy, że było zatrute. Sąd osądził to, co było po. My tego nie oceniamy - powiedział Jan Łyszczek, wiceszef rzeszowskiej prokuratury na konferencji prasowej. W procesie przed warszawskim sądem rejonowym Piotr Ryba i Andrzej K. zostali uznani za winnych powoływania się na wpływy w resorcie rolnictwa i podjęcia się za łapówkę przeprowadzenia procedury odrolnienia 40 ha gruntu w Muntowie. Obrońcy skazanych zapowiedzieli apelację. Z zarzutu wynika, że Kamiński - mimo braku uzasadnienia popełnienia przestępstwa w aferze gruntowej - zdecydował się przeprowadzić operację specjalną, a podległych mu funkcjonariuszy podżegał do przestępstwa. Polegało ono na kierowaniu niezgodnymi z prawem działaniami operacyjnymi - wręczenia łapówki Piotrowi Rybie i Andrzejowi K. oraz "funkcjonariuszom publicznym". Prokuratura uznaje to za "niedozwoloną prowokację". Według zarzutu, Kamiński działał ze "z góry powziętym zamiarem" i odpowiada karnie za działania całej nadzorowanej przez siebie instytucji - powinien był bowiem nie dopuszczać do nadużywania uprawnień przez podległych sobie funkcjonariuszy, co stanowi niedopełnienie obowiązków szefa CBA. "Za jego wiedzą i zgodą podlegli mu funkcjonariusze podrobili szereg dokumentów osób fizycznych i jednostek samorządowych" - głosi uzasadnienie zarzutu. - W tej sprawie stwierdziliśmy kilka przypadków stosowania kontroli operacyjnej bez zgody prokuratora i sądu - podkreśliła rzeczniczka prokuratury Mariola Zarzyka-Rzucidło. Według prowadzących śledztwo Kamiński miał świadomość, że w oparciu o podrobione dokumenty zostanie wydana w ministerstwie rolnictwa decyzja administracyjna naruszająca prawa osób trzecich - właścicieli gruntu w Muntowie. - Nieduża rzeszowska prokuratura została wciągnięta w wir polityki - nie z naszej winy, nie z naszym udziałem i bez naszej wiedzy. Odrzucamy zarzuty o motywację naszych działań jakąkolwiek inną niż względy prawne - podkreślili prokuratorzy na specjalnej konferencji prasowej. Prokuratura zaprzecza, by na jej prace były jakiekolwiek naciski z resortu sprawiedliwości lub z innych źródeł. Prokuratorzy podkreślili, że spotkanie prowadzącego śledztwo Bogusława Olewińskiego z szefem Prokuratury Krajowej Edwardem Zalewskim, do którego doszło 25 sierpnia, służyło jedynie zreferowaniu stanu sprawy. - Przedstawiliśmy nasze poglądy prawne i 9 września zostało wydane postanowienie o zarzutach - wyjaśnił. - Po raz pierwszy w Polsce prokurator ocenił czynności operacyjno-rozpoznawcze służb specjalnych i naszym zdaniem wykonaliśmy tę pracę w sposób zgodny z prawem - powiedział prok. Łyszczek. Zaznaczył, że do oceny prawnej działania CBA wykorzystano wszystkie dostępne orzeczenia Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego oraz Trybunału w Strasburgu i innej prawniczej literatury. Jednocześnie Łyszczek potwierdził, że prokuratura nie dysponuje wszystkimi materiałami z akcji CBA, mimo że kilkakrotnie się o nie zwracała - nawet za pośrednictwem premiera Donalda Tuska. Według prok. Łyszczka to, co prokuratura miała, wystarczyło do prawnokarnej oceny działań CBA. Niezależnie od tego prokurator powiedział, że "rodzi się pytanie, jak ocenić tę sytuację, gdy prokurator, któremu państwo płaci za rozwikłanie tej sprawy nie może uzyskać wszystkich materiałów, a inny urzędnik państwowy odmawia mu tego powołując się na tajemnicę państwową. Tym bardziej, że jest to urzędnik, który wie, że prokurator prowadzi postępowanie, które może się zakończyć przedstawieniem mu zarzutów". Powołując się na klauzule tajności z akt sprawy Łyszczek nie odpowiedział na pytanie, czy cała akcja CBA jest uznana przez prokuraturę za nielegalną prowokację wobec ówczesnego wicepremiera Andrzeja Leppera. - Fantazja w działaniach operacyjno-rozpoznawczych jest konieczna, a nawet stosowna. Służby specjalne muszą kierować się finezją - nawet na granicy wyobraźni. Ale zasada jest taka: nie może być tak, że cel uświęca środki. Cel musi być jasno określony i wynikać z przepisów prawa - podkreślił prokurator. Prokuratorzy sprostowali też informacje różnych mediów, jakoby Kamiński był już przesłuchany jako świadek w tym samym śledztwie. Według prok. Łyszczka, Kamiński zeznawał w innym postępowaniu - dotyczącym konferencji b. wiceprokuratora generalnego Jerzego Engelkinga na temat przecieku z akcji CBA w aferze gruntowej. Kamiński zeznawał też w jeszcze innym śledztwie w Rzeszowie. Przeczytaj również: Ziobro: To brutalna zemsta na Kamińskim Kamiński zostanie odwołany. Za kilka tygodni Graś: Dymisja szefa CBA możliwa, ale...