Przyczyną awarii były obfite opady śniegu, pod którego ciężarem w nocy z poniedziałku na wtorek zerwały się linie energetyczne. Większość urzędów, instytucji państwowych i sklepów nie pracuje, ponieważ nie działają komputery ani telefony. Są nawet problemy z łącznością komórkową. Przed nielicznymi sklepami, które mimo braku prądu otwarto, tworzą się długie kolejki. Nie działają puby ani restauracje. Nie jeżdżą tramwaje, uruchomiono zastępczą komunikację autobusową. W godzinach największego natężenia ruchu na ulice wyjechały dodatkowe autobusy z Gryfic. Nie działa sygnalizacja świetlna, na najbardziej newralgicznych skrzyżowaniach w mieście ruchem drogowym kierują policjanci. Lokalne redakcje gazet przeniosły się czasowo na prawobrzeże, by móc normalnie pracować. Dziennikarze "Gazety Wyborczej" pracują w zajezdni autobusowej, dwóch pozostałych dzienników - w mieszkaniu prywatnym i drukarni. Zdecydowanie mniejszy niż zwykle jest ruch samochodów. "Ja jestem przerażona. Przecież to nieprawdopodobne, by taka awaria sparaliżowała całe miasto. Nawet chleba kupić nie można, bo dla mnie zabrakło. I co ja mam robić? Całe szczęście, że mam chociaż ciepło w mieszkaniu" - mówiła PAP starsza mieszkanka Szczecina. "Myśmy jeszcze nie zamknęli, ale chyba nie mamy wyjścia, nie można kupić od klientów żadnej waluty, bez komputerów i kasy po prostu się nie da" - mówiła rozkładając bezradnie ręce pracownica jednego z kantorów na głównej ulicy miasta. "Potrzebuję wziąć pieniądze z bankomatu, a tu nic. Dobrze, że wszystko działa na prawobrzeżu, więc muszę tam pojechać. Chyba mi starczy benzyny, bo przecież tutaj nawet zatankować się nie da, bo dystrybutory nie pracują " - żaliła się młoda szczecinianka.