Uniewinniono także drugiego z oskarżonych w tej sprawie - obywatela Chorwacji Alberta B. Wyrok jest prawomocny. Obrońca oskarżonych zapowiedział skierowanie w imieniu Jaroszewicza pozwu przeciwko Krzysztofowi Rutkowskiemu i telewizji TVN, która rejestrowała zatrzymanie obu oskarżonych. Pierwszy wyrok uniewinniający w tej sprawie wydał w listopadzie 2010 roku Sąd Rejonowy w Łodzi. Odwołała się od niego prokuratura, która uznała, że sąd pierwszej instancji nie wyjaśnił wszystkich okoliczności sprawy i popełnił błędy w ustaleniach faktycznych. Oskarżenie wniosło o uchylenie wyroku i skierowanie sprawy do ponownego rozpoznania. Obaj oskarżeni, jak i ich obrońca, domagali się oddalenia apelacji i utrzymania wyroku uniewinniającego; wcześniejsze rozpoznanie apelacji uniemożliwiała choroba nowotworowa Jaroszewicza. Sąd odwoławczy nie uwzględnił apelacji prokuratury, uznając ją za "całkowicie bezzasadną" i utrzymał wyrok w mocy. Zdaniem sądu okręgowego dowody zgromadzone w sprawie nie dostarczyły podstaw, aby przyjąć, że oskarżeni dopuścili się usiłowania wymuszenia rozbójniczego ani też oszustwa. Proces toczył się od lipca 2006 r. Prokuratura oskarżyła obu mężczyzn o to, że w sierpniu 2005 r. próbowali groźbami wymusić 150 tys. euro od jednego z łódzkich biznesmenów w zamian za rzekome załatwienie w jednym z banków w Austrii kredytu na kwotę 5,5 mln euro; kredytu tego jednak - zdaniem śledczych - nigdy nawet nie próbowali załatwić. Groziła im kara do 10 lat więzienia. Według śledczych pokrzywdzony biznesmen i Andrzej Jaroszewicz w 2004 r. założyli spółkę, która miała zbudować spalarnię szkodliwych odpadów w podłódzkim Zgierzu; udziałowcem miał być obywatel Chorwacji. Uzgodniono, że Chorwat zaciągnie w austriackim banku kredyt w wysokości 5,5 mln euro. Po kilku miesiącach Chorwat poinformował biznesmena, że kredyt zostanie przyznany, a koszty jego otrzymania wyniosą około 150 tys. euro. Zdaniem prokuratury mimo że nie podpisano żadnej umowy ani listu intencyjnego, od czerwca 2005 roku oskarżeni zaczęli żądać od biznesmena zapłaty 150 tys. euro. Później - według prokuratury - żądania zamieniły się w groźby zamachu na życie i zdrowie pokrzywdzonego przy pomocy wynajętych Rosjan. Andrzeja Jaroszewicza i Chorwata zatrzymali w sierpniu 2005 roku w jednej z restauracji w centrum Łodzi pracownicy firmy detektywistycznej Krzysztofa Rutkowskiego, do którego o pomoc zwrócił się biznesmen. Akcja filmowana była przez TVN; stacja emitowała wówczas serial "Detektyw" o działaniach Rutkowskiego. Obaj oskarżeni od początku nie przyznawali się do winy i zaprzeczali, że grozili pokrzywdzonemu. Trzy miesiące spędzili w areszcie; wyszli z niego po wpłaceniu kaucji w wysokości po 50 tys. zł. Prokuratura żądała dla obu oskarżonych kar po 2,5 roku więzienia. Sąd rejonowy uznał jednak, że nie ma dowodów, że dochodziło do zastraszania biznesmena i uniewinnił obu mężczyzn. Po apelacji prokuratury wyrok utrzymał sąd odwoławczy. Uznał, że postępowanie dowodowe w tej sprawie było wyczerpujące, a przedmiotem analizy były wszystkie istotne dla rozstrzygnięcia okoliczności ujawnione w oparciu o przeprowadzone dowody. Zdaniem SO hipoteza aktu oskarżenia, że obaj oskarżeni dopuścili się przestępstwa usiłowania wymuszenia rozbójniczego, pozostała tylko hipotezą, ponieważ nie ma na to dowodów. Według sądu odwoławczego sąd pierwszej instancji trafnie uznał, że w trakcie kontaktów z pokrzywdzonym nie było ani użycia przemocy, ani gróźb ze strony oskarżonych. Sąd analizował także, czy oskarżeni mogli dopuścić się oszustwa. Uznał jednak, że ponieważ było wstępne porozumienie między stronami, uzgodnienie określonych czynności i w związku z tym pewne czynności na terenie Austrii zostały podjęte, nie można mówić - w ocenie SO - że oskarżeni wprowadzili w błąd pokrzywdzonego co do żądania zapłaty za pośrednictwo. Obrońca obu oskarżonych zapowiedział skierowanie w imieniu Jaroszewicza pozwu przeciwko Krzysztofowi Rutkowskiemu i TVN. "Rzucił (Rutkowski-PAP) ich na glebę, teraz my założymy mu nelsona i TVN oczywiście" - powiedział mec. Zbigniew Wędzina. Zapowiedział, że jego klient będzie domagał się zadośćuczynienia "za poturbowanie ich, pozbawienie wolności". "Pozew będzie bardzo szybko" - dodał Wędzina. Przyznał, że obaj jego klienci bardzo przeżywali całą sprawę. Albert B. nie krył łez po ogłoszeniu wyroku. Jaroszewicza nie było na jego ogłoszeniu; wcześniej na rozprawie zapewniał, że nie było ani zastraszania, ani nie było chęci innego działania przestępczego. Prokuraturze przysługuje możliwość wniesienia kasacji do Sądu Najwyższego.