Sylwia Spurek, europosłanka i feministka, napisała książkę "Smród, krew i łzy. Włącz myślenie, bądź zmianą", w której przedstawia postulaty przeciwko hodowli zwierząt i jedzeniu mięsa. Przyznaje, że chociaż zajmuje się problemami osób mieszkających w sąsiedztwie ferm, nie ma doświadczenia z polską wsią. Jak mówi europosłanka, większość rolników zabija swoje zwierzęta, kiedy te przestają spełniać swoją rolę użytkową. Wytacza też ciężkie działa przeciwko weterynarzom: - Proszę sprawdzić, ilu jest lekarzy lub lekarek weterynarii, którzy leczą tzw. zwierzęta hodowlane tak samo, jak leczy się zwierzęta domowe. Powodzenia, trzymam kciuki - mówi. W rozmowie z Interią opowiada m.in. o "memiczności" Władysława Kosiniaka-Kamysza, szkodliwym wpływie mleka czy smogu na wsi. Jakub Szczepański, Interia: Ma pani jakieś doświadczenie z polską wsią? Sylwia Spurek, europosłanka i feministka: - Jestem "wędrującą" obrończynią praw człowieka i praw zwierząt. Urodziłam się w Skarżysku-Kamiennej, moje korzenie sięgają województwa mazowieckiego i świętokrzyskiego, a rodzina ma pochodzenie chłopskie. Obecnie przemieszczam się między Warszawą, Poznaniem oraz Brukselą. Aktualnie jestem na studiach rolniczych. A od prawie siedmiu lat zajmuję się problemami osób mieszkających w sąsiedztwie ferm. Zapytałem, bo byłem ciekaw czy miała pani do czynienia z ludźmi ze wsi, którzy hodują zwierzęta. Z jednej strony mają podejście użytkowe, z drugiej dbają o swój inwentarz. - Z moich doświadczeń wynika, że bardzo wiele osób, które miało kontakt ze wsią, przeszło na weganizm właśnie dlatego, że widziało krzywdę, cierpienie i zabijanie zwierząt. Na szczęście mnie to nie dotyczy. Przeszłam na weganizm bez oglądania takich obrazów. "Nie ma i nie może być przestrzeni dla narracji o dobrostanie, o humanitarnym zabijaniu, o małych rolnikach i rodzinnych gospodarstwach" - pisze pani w książce "Smród, krew i łzy. Włącz myślenie, bądź zmianą". Jak na polityka to dość mocne stanowisko. - Alice Walker (amerykańska pisarka, aktywistka i wegetarianka - red.) stwierdziła, że zwierzęta nie zostały stworzone po coś dla ludzi. Bardzo chciałabym, żeby wszyscy myśleli w ten sposób. Jako ludzie nie mamy prawa eksploatować zwierząt i ich zabijać. I co dzieje się z tzw. zwierzętami hodowlanymi małych hodowców, jeżeli przestają spełniać swój cel nadany przez człowieka: przestają znosić tyle jaj, ile "trzeba", nie "dają" już mleka czy chorują. Ktoś je leczy czy kończą w rzeźni? I przypomnijmy, że właśnie od małych hodowców zaczął się cały system. Nie powiedziałbym, że rolnik nie przywiązuje się do swoich zwierząt. Nawet tych spełniających role użytkowe. Chyba wygłosiła pani dość krzywdzącą opinię? - A co się dzieje z tymi zwierzętami? Znam ludzi, którzy potrafią się przyzwyczaić do własnych niosek i zaczynają je traktować trochę jak zwierzęta domowe. - Nie zajmuję się przykładami anegdotycznymi, a systemem. I proszę sprawdzić, ilu jest lekarzy lub lekarek weterynarii, którzy leczą tzw. zwierzęta hodowlane tak samo, jak leczy się zwierzęta domowe. Powodzenia, trzymam kciuki. Doświadczenia osób prowadzących azyle dla zwierząt pokazują, że polska weterynaria jest nastawiona raczej na utrzymywanie status quo sektora hodowlanego. Proponuje pani na przykład, żeby uregulować prawnie ilość ściółki. Jak chce to pani w praktyce wyegzekwować na Podkarpaciu, Lubelszczyźnie czy w województwie warmińsko-mazurskim? - Ten postulat dotyczy warunków życia zwierząt w hodowlach. Legislatorzy i legislatorki doskonale radzą sobie teraz z określaniem takich warunków, ale docelowo musimy całkowicie zakazać hodowli. Tylko że najpierw musimy rozpocząć debatę, potem wprowadzić restrykcyjne warunki hodowli, a w końcu całkowicie od niej odejść. Potrzebna jest transformacja systemu i odpowiedzialny plan jej przeprowadzenia, data końcowa, harmonogram i okresy przejściowe. Wśród postulatów wymienia pani publiczne środki na "promowanie zrównoważonej diety roślinnej". Skąd wziąć na to pieniądze? - Na początek powinniśmy te środki przenieść z funduszu promocji produktów odzwierzęcych, zarówno na poziomie krajowym jak i unijnym. Mówimy o dużych pieniądzach z naszych podatków na promowanie mięsa oraz nabiału, które szkodzą ludziom i planecie. Idzie pani o krok dalej: domaga się zakazu reklamy mięsa, jaj oraz mleka. Chce to pani załatwić ustawowo? - Oczywiście. Mam wrażenie, że niektórzy mają zakazofobię, a jednocześnie żyją wśród zakazów, nie kwestionując ich. Nie można przecież palić papierosów w miejscach publicznych, reklamować leków, mocnego alkoholu, zatrudniać dzieci, prowadzić auta w stanie nietrzeźwości. Zgadzamy się na te ograniczenia, bo chodzi o wspólne dobro, przywykliśmy do nich. Tak samo powinno być z zakazem reklamy mleka, mięsa, jaj. Mięso czerwone i przetworzone według WHO to czynniki kancerogenne. Dlaczego nadal można je reklamować? Pani postuluje mnóstwo nakazów i zakazów: moratorium na budowę nowych ferm, podwyższony VAT na produkty odzwierzęce, zajęcia dla przedszkolaków o klimacie i prawach zwierząt. Czy nakazem lub zakazem można przekonać nieprzekonanych? - Od czasów powstania prawa pełni ono również funkcję edukacyjną, także poprzez nakazy i zakazy. Cały system jest w ten sposób skonstruowany, dlatego dziwię się dyskusji na ten temat. Zakazy, którymi jesteśmy otoczeni, wprowadzono dla ochrony określonych wolności i praw. Gdy ludzie po raz pierwszy usłyszeli o nakazie zapinania pasów w samochodzie albo zakazie palenia w miejscach publicznych, dyskusja była bardzo emocjonalna. Teraz to dla wszystkich naturalne. Takie zakazy są usprawiedliwione i zasadne, chociaż będą kontrowersyjne, kiedy propozycja pojawia się po raz pierwszy. Jeśli ktoś jednak przeczyta dane, które zawarłam w swojej książce, będzie wiedział, że sektor hodowlany oznacza smród, krew i łzy. Liczę, że wtedy zrozumie, choć to nie jest miła lektura. Można odnieść wrażenie, że chce pani chronić ludzi przed wędkowaniem czy jeździectwem. Może dorzucić zakaz akwarystyki? Nie chciałem, żeby to zabrzmiało absurdalnie, ale jak pani widzi odbiór swoich propozycji? - Swoje postulaty adresuję przede wszystkim do polityków i polityczek. Dla mnie to skandaliczne, że ci ludzie, mając dostęp do raportów, danych i faktów, wciąż opowiadają innym bajki. Mówią to, co jest dla ludzi przyjemne i komfortowe, ale nieprawdziwe. Liczą, że elektorat nie zweryfikuje ich opowieści. Najczęściej tak właśnie jest. Chcę przełamać partyjniactwo, myślenie o sondażach, reelekcji. Klasa polityczna musi zacząć myśleć o dobru wspólnym, przyszłości planety, dzieci, zdrowia ludzi. Warto powiedzieć, że większość chorób na świecie to choroby odzwierzęce. Do tego dochodzi zjawisko antybiotykooporności związane z sektorem, który masowo wykorzystuje te same antybiotyki, które stosuje się w leczeniu ludzi. Jedzenie mięsa zwiększa ryzyko nowotworów, cukrzycy, otyłości, chorób układu krążenia, serca. Nie mówi się też o tym, jaki jest wpływ picia mleka na zdrowie. Jest zgubny? - Pijąc szklankę mleka dziennie, kobieta zapewnia sobie zwiększone ryzyko rozwoju raka piersi. Czy ktoś mówi o tym Polkom? I czy wie pan, że pijąc mleko zwiększa pan ryzyko zachorowania na raka prostaty? Wiem, jestem bardzo nietypową polityczką, mówię ludziom rzeczy, które niekoniecznie chcą usłyszeć, które są nieprzyjemne, a w pierwszej chwili wypierane. Stawia pani na naukę? - Cały czas mówię o argumentach naukowych, dotyczących bioróżnorodności, środowiska, katastrofy klimatycznej. Jeżeli ktoś naprawdę troszczy się o ludzi żyjących na wsi, powinien pamiętać, że ludzie mieszkający wiele kilometrów od fermy nie mogą otworzyć okien, bo tak śmierdzi. Kiedy mówimy o kopciuchach w miastach, wszyscy się tym przejmują. Tymczasem ze smogiem mamy do czynienia i na wsi. To pyły zawieszone typu PM 2.5 i 10. Proszę wskazać mi jednego polskiego polityka, który o tym mówi. Chyba nie słyszałem. - Politycy, którzy śmieją się z moich postulatów, powinni zapoznać się z faktami. Zawarłam je m.in. w swojej książce. Kiedy już się z nimi zapoznają, niech powiedzą mi w twarz, że hodowla zwierząt to normalność i tradycja. Oczywiście, wiele polityków i polityczek fotografuje się z pieskami czy kotkami. Czyli, jak mówi dr Dorota Sumińska, ci ludzie jedne zwierzęta kochają, inne zjadają. Na ile realne wydają się pani zmiany, które pani proponuje? Na pewno pamięta pani awanturę, która wybuchła po "piątce dla zwierząt" forsowanej przez PiS. - To dopiero początek debaty, a wszyscy jesteśmy wychowani w ideologii eksploatacji zwierząt. Otworzenie oczu trochę zajmuje. Zawsze musi pojawić się pierwsza osoba w polityce, która zacznie mówić o sprawach uznawanych za radykalne czy budzące emocje. Za nią przychodzą inne, a tematy przestają być kontrowersyjne. Przykładowo: kiedy na początku kadencji zajmowałam się prawdziwą ceną mięsa, pojawiło się mnóstwo emocji. Dzisiaj w niektórych państwach, jak Niderlandy czy Niemcy, odbywają się merytoryczne dyskusje decydentów, czy nie wprowadzić podatku od mięsa. Udało się to osiągnąć w dwa lata. Zgadzam się jednak, że przed nami dużo pracy. Bo? - W każdej partii są strażnicy interesów sektora hodowlanego. W Polsce to PSL, który mówi o normalności, tradycji, a na ustach lidera ma kotlet schabowy i rosół. Dla mnie to memiczne, że Władysław Kosiniak-Kamysz, który chciał być mężem stanu, prezydentem, zajmuje się "prawem do kotleta". Nie jest pani zwolenniczką PSL? - Może byłoby lepiej, gdyby w następnej kadencji pożegnali się z Sejmem. To najwięksi hamulcowi w obrębie zmian dotyczących rolnictwa i katastrofy klimatycznej. Nie wiem, jak można nie rozumieć, że polska wieś to nie jest sektor hodowlany. Ludzie na wsi nie mają dostępu do dobrej opieki zdrowotnej, edukacji, pracy. Niestety, PSL walczy o utrzymanie status quo. Ich obecność w kolejnym Sejmie oznacza brak dobrej polityki klimatycznej i poprawy jakości życia na wsi. CZYTAJ TEŻ: Sylwia Spurek: Jeździectwo powinno zniknąć W jednym z ostatnich wywiadów dla Interii dała pani do zrozumienia, że nie ma większej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Dlaczego pani tak uważa? - Jako weganka abolicjonistka zgadzam się ze stwierdzeniem, że zwierzęta nie zostały stworzone dla nas, ludzi. Tak jak nie mamy prawa krzywdzić innego człowieka, tak marzy mi się świat, w którym ludzie nie krzywdzą, nie eksploatują, nie zabijają zwierząt. Podobno ma pani prezent dla Donalda Tuska? - Mam w ręce egzemplarz książki "Smród, krew i łzy" i chcę go wysłać szefowi PO. Wierzę, że w przyszłym roku dojdzie do demokratycznych wyborów, w których opozycja odsunie PiS od władzy. Na ręce byłego premiera przekazuję zbiór liczb i faktów, które każdy lider nowoczesnego państwa musi znać, jeżeli chce walczyć o przyszłość. Zapisałam to w dedykacji. Mam nadzieję na odpowiedź. Donald Tusk czasami nas zaskakuje, może tym razem zaskoczy mnie. Jakub Szczepański