Reklama

​"Świta" prezesa Glapińskiego. Nazwiska zaskakują

Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński nie ma ostatnio dobrej passy. W mediach pojawiają się kolejne informacje o pracownikach, którzy pod jego rządami zarabiają astronomiczne kwoty. Oprócz zarobków, skupiono się także na samych nazwiskach - bo i tutaj nie brakuje zaskoczeń.

Początkiem "afery w NBP" był artykuł "Gazety Wyborczej", w którym opisano dwie "asystentki" prezesa Glapińskiego - dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji NBP Martynę Wojciechowską, której zarobki mają wynosić 65 tys. zł, a nawet 80 tys. miesięcznie i dyrektor gabinetu prezesa NBP Kamilę Sukiennik.

Według najnowszych informacji OKO.press także kolejna dyrektor jednego z departamentów NBP Sylwia Matusiak - mogła poszczycić się zawrotnymi zarobkami 45,5 tys. zł miesięcznie. Wcześniej Matusiak była m.in. radną powiatu wołomińskiego z ramienia PiS.

Money.pl przyjrzał się także kolejnym pracownikom NBP. Wśród nich odnalazł np. Piotra Głowackiego - szefa departamentu audytu wewnętrznego, który do NBP trafił wprost z Młodzieży Wszechpolskiej.

Reklama

Na czele departamentu edukacji i wydawnictw stoi z kolei Anna Kasprzyszak. Prywatnie była żona koordynatora ds. służb specjalnych Mariusza Kamińskiego. Kasprzyszak pracowała wcześniej w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, a jeszcze wcześniej u boku Lecha Kaczyńskiego - zarówno podczas, gdy Kaczyński był ministrem sprawiedliwości, jak i prezydentem.

Money.pl wymienia także Ireneusza Dąbrowskiego, który jest redaktorem naczelnym czasopisma "Bank i Kredyt", wydawanego przez NBP. Wcześniej był on wiceministrem skarbu państwa za pierwszej kadencji PiS.

Portal pisze także o szefowej departamentu kadr - Walerii Mermer-Kowalskiej, która była szefową biura kadr w stołecznym ratuszu za rządów Lecha Kaczyńskiego.

Jawność zarobków w NBP?

Na środowej konferencji zastępca dyrektora departamentu kadr w NBP Ewa Raczko mówiła, że "żaden z dyrektorów w NBP nie otrzymuje powszechnie i nieprawdziwie podawanego w mediach miesięcznego wynagrodzenia w wysokości ok. 65 tys. zł bądź wyższej". Dodała, że środki na wynagrodzenia w NBP stanowią część ogółu środków NBP i nie pochodzą z budżetu państwa. "Nie są to środki publiczne w rozumieniu ustawy o finansach publicznych. Oznacza to, że budżet państwa nie jest obciążony kosztami gospodarki własnej NBP" - powiedziała Raczko.

Oświadczyła, że nie poda miesięcznego wynagrodzenia z PIT-u dyrektor departamentu komunikacji i promocji Martyny Wojciechowskiej, "bo nie przygotowane jest w oświadczeniu". "Pewne granice prezentowania informacji są" - powiedziała Raczko. "Na pewno nie zarabia - powtórzyć mogę - rewelacyjnych 65 tys. zł miesięcznie" - dodała.

Także w środę Adam Glapiński mówił na konferencji prasowej, że "ustawę o jawności wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim podpisze obydwoma rękoma". Jak dodał, aby mógł to zrobić, trzeba ją najpierw uchwalić. Ocenił, że ustawa ta będzie fatalna dla funkcjonowania NBP. Mówił też, że w mediach "szczególnie się uczepiono dwóch pań dyrektor" i że było to "haniebne, brutalne, prymitywne, seksistowskie pastwienie się nad dwoma matkami".

W środę Mazurek zapowiedziała, że PiS przedstawi projekt ustawy, która wprowadzi jawność wysokości wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim zarówno obecnie, jak i za poprzednich zarządów; ustali ona również górną granicę zarobków dla osób zajmujących funkcje kierownicze w NBP.

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama