- Budynek płonął, słychać było krzyki dzieci, jakiś pan biegał i krzyczał, że zostawił chorą żonę w łóżku i uciekł tylko z dzieckiem przez okno - opowiadały dziennikarzom dwie kobiety, które mieszkają w pobliżu. Wybudowany w latach 70. budynek, kiedyś hotel robotniczy dziś socjalny, wg strażaków płonął jak pochodnia. Betonowy parter, a nad nim dwie kondygnacje na lekkiej stalowej konstrukcji wypełnionej płytami wiórowymi, został niemal doszczętnie wypalony. - Pożar miał 50 metrów długości i 10 metrów wysokości. Dowódca, który przyjechał pierwszy na miejsce, od razu podjął decyzję: gaszenie zostawiamy na później, skupiamy się na ratowaniu ludzi - opisuje akcję starszy kapitan Daniel Kowaliński z Komendy Powiatowej PSP w Kamieniu Pomorskim. Ludzi nie dało się jednak wyprowadzić po schodach. Budynek płonął, gazy były tak gorące i toksyczne, że do środka można było wejść tylko w specjalnym kombinezonie żaroodpornym. Uwięzieni w hotelu ludzie zaczęli ratować się skacząc z okien. Według strażaków, w niektórych miejscach temperatura wewnątrz budynku mogła dochodzić nawet do 1000 stopni Celsjusza. - Obudziło mnie gorąco. Obudziłam Sławka, chciał wyjść przez drzwi, ale mu się nie udało. Mieszkaliśmy na I piętrze. Sławek otworzył okno, zawinął w kołdrę 8-miesięczną córeczkę Karolinkę i rzucił przez okno koledze. Potem ja rzuciłam 4-letnią córeczkę i sama wyskoczyłam. Uciekaliśmy boso, w samych majtkach, tak jak spaliśmy. Nic ze sobą nie zabrałam. Widziałam, jak inni rzucali dzieci przez okna. To było piekło - uratowana z pożaru Agnieszka Drewniak opowiada o tym, co przeżyła, cała dygocząc. Inna ocalona kobieta (chce pozostać anonimowa) mówi, że uratowała się tylko dlatego, że poszła do syna. Nie lubiła socjalnego hotelu. - To była prowizorka, nie budynek. Jedna ubikacja i jeden prysznic na 40 osób. Nie chciałam tam mieszkać. Straciłam wszystko, ale żyję. Dostałam dużo pomocy od obcych ludzi. Co będzie dalej, nie wiem - opowiada. Pomoc przychodzi do Kamienia Pomorskiego niemal z całego Wybrzeża. Pod Miejski Ośrodek Sportu, gdzie jest punkt przyjmowania darów dla pogorzelców, co kilka minut podjeżdżają samochody. Widać rejestracje nie tylko z Kamienia Pomorskiego, ale też ze Świnoujścia, Szczecina i Koszalina. Sołtys nieodległego Grębowa, Barbara Martenson, mówi, że po tym jak zorganizowała we wsi zbiórkę, już czwarty raz przywozi samochód pełen darów. Ludzie dają ubrania, pościel, żywność, napoje, środki czystości. Ktoś przywiózł lodówkę, ktoś inny meble i świąteczne wypieki. Dary przyjmuje 30 wolontariuszy. Są zmęczeni, ale nie chcą iść do domu. Zapowiadają, że będą tu tak długo, jak będzie trzeba. Wiceburmistrz Kamienia Pomorskiego Andrzej Jędrzejewski, z powołanego w niedzielę sztabu kryzysowego, mówi, że pogorzelcy potrzebują wszystkiego. - Najbardziej dachu nad głową, ale i rzeczy pierwszej potrzeby, jak ubrania i artykułu higieniczne. W pożarze stracili wszystko. W hotelu socjalnym zameldowanych było 77 osób. Strażacy o pożarze zostali powiadomieni w niedzielę, 40 minut po północy. Na miejscu byli po 10 minutach. Z pożarem walczyło 120 strażaków i 18 samochodów gaśniczych. W ogniu zginęło 21 mieszkańców hotelu, w tym 6 dzieci. 15 rannych przebywa w szpitalach.